czwartek, 8 sierpnia 2013

17) Nieoczekiwany zwrot wydarzeń

No i macie obiecaną notkę! Cieszycie się? Bo ja bardzo! Jestem z siebie dumna, że w jeden dzień napisałam prawie cały rozdział! Prawie, ponieważ początek napisałam jeszcze w lutym, teraz dokończyłam :3 Więc, bez większych ceregieli, zapraszam serdecznie do czytania!!! 
jdhfjhdkhfkjdsh
LEXIE :3
Dedykacja dla ALEX, dodawana w ostatniej sekundzie bo Lexie zapomniała :3 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Lily wbiegła do dormitorium zalana płaczem  Chciała rzucić się na swoje łózko  zanim dziewczyny wrócą i zasnąć jak najprędzej  żeby nie musiała odpowiadać na żadne niewygodne pytania, niestety, sama usłyszała cichy szloch dochodzący od łózka Roxy.
- Roxy? - zapytała drżącym głosem dziewczyna i podeszła do łóżka przyjaciółki.
- Lily? Czemu płaczesz?
- A ty?
- A co?
- Płaczesz.
- Aha.
W pomieszczeniu zrobiło się cicho, lecz po krótkiej chwili dziewczyny się roześmiały przez łzy. Roxy usiadła na łóżku i pociągnęła Lily za rękę, żeby zrobiła to samo. Przytuliły się i zaczęły płakać w swoich ramionach. Nie potrzebowały słów, ich obecność w zupełności im wystarczała. Siedziały razem wylewając swoje smutki w bluzkę przyjaciółki. Siedziałyby tak pewnie aż nie zasną, ale przerwała im Julie, która właśnie wróciła z randki.
- Lily? Roxy? Czemu płaczecie? Co się stało? - zapytała przerażona.
- Słoń? - zapytała głupim głosem Lily i popatrzyła porozumiewawczo na Roxy.
- Jaki słoń? - Julie zrobiła zdziwioną minę.
- Ten który jest jastrzębiem! - Powiedziała Roxy, która ku uciesze Lilki, od razu załapała.
- Co?
- Wata cukrowa ci nie mówiła?! - oburzyła się Ruda.
- Jak ona mogła! - dołączyła się Roxy.
- No ale wiesz... W końcu to suchy wodospad.
- Ale ta chmura nie powinna być zielona, tylko pomarańczowa!!!
- Wiem, kochana, wiem. Koc też to bardzo przeżywa.
- Ale to cement sprawia, że drzewa rosną w dół
- A delfiny mają tęczowe drzewa pod mostem śmierci... - Julia stała osłupiona, słuchając tej jakże inteligentnej rozmowy z bardzo inteligentną miną. Płaczące dziewczyny już nie wytrzymały i wybuchnęły śmiechem. Chociaż łzy nadal spływały im po policzkach, śmiały się serdecznie.
- Ja to się już boję o cokolwiek zapytać - powiedziała Julie, kręcąc głową z dezaprobatą. Nie mówiąc nic więcej, przebrała się w piżamę i usiadła z przyjaciółkami na łóżku Roxy. Patrzyła na nie wyczekująco a one nie przestawały płakać. Siedziały przez około pięć minut, gdy do pokoju weszła uśmiechnięta Jess. Gdy zobaczyła dwie płaczące dziewczyny i swoją bliźniaczkę na jednym łóżku, siedzące po turecku w ciszy, zrobiła dokładnie taką samą minę jak Julie przed krótką chwilą.
- Co się dzieje? - zapytała.
- Słoń? - Lily po raz kolejny zaczęła.
- Nieee!! - Julie krzyknęła zanim Roxanne zdążyła cokolwiek powiedzieć. Dziewczyny się znowu roześmiały. Jessie także ubrała się w piżamę i dosiadła się do nich.
- To w końcu co się wam stało? - zapytała Jess.
- Tylko nie zaczynajcie znowu! - błagała druga blondynka.Chociaż żadna już nie płakała, gdy opowiadały co się stało głos się im trochę trząsł. Roxanne było o wiele łatwiej pocieszyć, wystarczyło powiedzieć, że Syriusz to szowinistyczna świnia, że nigdy się nie zmieni i nie powinna zawracać sobie głowy takim kretynem. Z Lily było gorzej. W końcu to była jej wina, to ona jego zostawiła. Proponowały jej z nim porozmawiać i przeprosić, zapewniały, że nie będzie jej miał tego za złe. Niestety, ona dalej nie była pewna co do tego jak zareaguje James, ale po wielu namowach koleżanek, zdecydowała się porozmawiać z nim następnego dnia. 

***
James wrócił do dormitorium nieźle zdenerwowany. Miał ochotę kopnąć kolumnę, ale przypomniał sobie co stało się ostatnim razem, więc tylko fuknął rozgniewany. Rzucił się zrezygnowany na łóżko i zaczął mamrotać do siebie bluźnierstwa. "***** kobiety **********, ja ********, nigdy więcej ***** bo ***** zwariuje!!" (KONKURS! Kto odkryje, co się kryje pod gwiazdkami dostanie w następnej notce dedyk. xD) Zniesmaczony Remus wyjrzał ze swojego łóżka. 


- Jimbo, co tam?
- Nie chcę o tym rozmawiać - powiedział głosem obrażonego dziecka. 
- No dobra, spoko.
- No bo słuchaj! Byłem na tej randce, która nie była randką, tylko przyjacielskim spotkaniem i zabrałem ją do Pokoju Życzeń i ona chciała plażę, więc Pokój się zmienił w plażę i tam sobie byliśmy co nie? I tam się chlapaliśmy w pływaliśmy i w ogóle i potem ona mnie pocałowała! Rozumiesz? Pocałowała mnie! Wszystko by było zajebiście co nie, ale potem zaczęła mnie przepraszać i uciekła i teraz nie wiem co ja mam o tym wszystkim myśleć... - James powiedział wszystko tak szybko, że Remusowi zajęło dość długą chwilę, by to rozszyfrować.
- Czyli Lily cię pocałowała i potem uciekła?
- Tak.
- Może po prostu nie była gotowa?
- Na co? Przecież nie będę się jej oświadczał!
- Ale samo angażowanie się w jakikolwiek związek byłby dla niej ogromnym krokiem...
- To mogła pogadać! A nie uciekać bez wytłumaczenia! - burknął, po czym dodał, bardziej do siebie - Zawsze tak robi, najpierw mnie rani, potem płacze, a ja jej wybaczam. Nie wytrzymam już!
- James, i tak jej wybaczysz... - powiedział Remus z politowaniem.
- NIE! Nie tym razem! Jeśli jej na mnie zależy, niech ona się postara! - z takim postanowieniem, James przewrócił się na drugi bok i ułożył się wygodnie. Remus pokręcił głową i także opadł na swoje poduszki.
- James, ściągnąłbyś przynajmniej buty - powiedział jeszcze, zanim zamknął oczy. Odpowiedziało mu tylko chrapanie.

***

Lily obudziła się rano ze strasznym bólem brzucha. Wstała z łóżka i zgięła się w pół. Biegiem udała się do łazienki, uklękła przy toalecie i... Zwymiotowała. Trzy razu z rzędu. Cała blada na twarzy, zdziwiona tym co się właśnie zdarzyło, stanęła chwiejnie przy umywalce i wypłukała usta. Spojrzała w lustro, obmywając twarz zimną wodą. "Trzeba było nie jeść tyle wczoraj" pomyślała. Chociaż było jeszcze dość ciemno, dziewczyna stwierdziła, że jest za późno by wracać do łóżka i, zrzucając z siebie piżamę, weszła do kabiny prysznicowej. Miała dużo czasu by przeanalizować wszystko co się stało wczorajszego wieczora i doszła do wniosku, iż nic takiego strasznego nie zrobiła; emocje nią targały, nie myślała wtedy o skutkach jej postępowań i przecież go przeprosiła. Dzisiaj mu to wszystko wytłumaczy i będzie tak jak dawniej.
Gdy w końcu wyszła, zaczęło się już rozjaśniać. Postanowiła obudzić swoje współlokatorki.
- Pobudka!! - wrzasnęła na cały głos. Rezultatem były trzy dziewczyny zrywające się ze swoich łóżek, krzyczące "Co się dzieje?!" lub "O co chodzi?!" Ruda się roześmiała - Wstawajcie, lekcje czekają!
- Jakie lekcje?! Jest sobota debilu! - krzyknęła Jessica, głosem pełnym żalu.
- No właśnie! Nie ma dziś żadnych lekcji! - dodała Roxanne. Obie opadły z powrotem na swoje poduszki, a Lily stała na środku pokoju z głupią miną. Uderzyła się otwartą ręką w czoło (czyli zrobiła tak zwanego Facepalma, Dop. Autorki.) i rzuciła się na łóżko, twarzą w dół. Julie jednak wstała i, jakby w transie, powędrowała w stronę łazienki i zamknęła się w niej. Ona już na pewno nie pójdzie spać, będzie czekać aż jej przyjaciółki wstaną, robiąc wszystkie zadania domowe.

Jak dobiegła dziewiąta, wszystkie już były gotowe, żeby pójść na śniadanie, ale dwie z nich bardzo się denerwowały. Lily oraz Roxy bały się spotkać Jamesa oraz Syriusza w Wielkiej Sali. Brunetka wiedziała, że będzie go ignorować, więc nie miała ogromnego problemu, ale Lily nie miała pojęcia jak się zachować. Musi porozmawiać z nim, to pewne, tylko nie wiedziała jak zacząć, co powiedzieć. Nie wiedziała, czy chłopak w ogóle zechce ją posłuchać. Gdy weszły do Wielkiej Sali, Huncwoci już siedzieli przy stole Gryfonów. Lily i Roxy odetchnęły głęboko i ruszyły pewnym krokiem na swoje miejsca, a bliźniaczki za nimi. Roxy usiadła na przeciwko Syriusza, ukradkiem na niego spojrzała i jak gdyby nigdy nic, zaczęła jeść kanapkę. On nawet nie zwrócił na nią uwagi. Lily z kolei, usiadła na przeciwko Jamesa i uśmiechnęła się do niego krótko. On również nie zwrócił na nią uwagi. Nieprzerwanie żuł swoje jedzenie, patrząc się tępo w talerz. Nikt w ich grupie nic nie mówił, aż w końcu Lily przerwała ciszę.
- James? - powiedziała niskim głosem. On tylko podniósł na nią wzrok, po czym powrócił do jedzenia. Evans jednak się nie poddawała - James, możemy pogadać? Proszę? - zapytała.
- O czym chcesz gadać? - zapytał dziwnie spokojnie - O tym, jak po raz kolejny mnie zostawiłaś, zrobiłaś mi nadzieje, a potem zmieszałaś z błotem? Jeśli o tym chcesz gadać, to ja cię nie chcę słuchać - powiedział z wyrzutem i wziął do ręki następnego tosta. Lily zrobiła się cała czerwona i otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale się rozmyśliła, i je zamknęła.
- Proszę, chcę tylko porozmawiać, wytłumaczyć wszystko - powiedziała w końcu.
- No to mów.
- Eee... - Evans zaniemówiła. Nie miała pojęcia od czego zacząć, więc tylko siedziała i wpatrywała się w obojętną twarz Pottera, zastanawiając się co powiedzieć. Wszystkie oczy były skierowane na nią, co wcale jej nie pomagało się skupić - Wolałabym na osobności - powiedziała, patrząc się nerwowo po towarzystwie. James bez słowa wstał i zrobił parę kroków. Zatrzymał się i, odwracając się do niej, powiedział:
- No to idziesz, czy nie?
- Jasne! - powiedziała zaskoczona i wstała. Oboje skierowali kroki do wyjścia a gdy spotkali się przy drzwiach, skręcili w prawo. Szli korytarzem bez słowa, oboje czuli się bardzo niezręcznie a krępująca cisza pogarszała sytuację. Chłopak szedł bardzo szybko, Lily z trudem dotrzymywała mu kroku.
- Gdzie idziemy? - spytała po paru minutach wędrówki.
- Do Pokoju Życzeń. Tam na pewno będziemy sami i nikt nam nie przeszkodzi - powiedział okularnik bezbarwnym głosem. Lilka miała mieszane uczucia co do tego. Jest to najbardziej prywatne miejsce w Hogwarcie, ponieważ niewiele osób o nim wie, może zmienić się w cokolwiek, więc na pewno będzie im tam wygodnie, ale z drugiej strony to  w końcu tam stało się to, co teraz musi odkręcać. A co się stało? Tak na prawdę sama nie wie.
Przez resztę drogi żadne z nich się nie odzywało, ale nie było już aż tak niezręcznie. Gdy doszli na siódme piętro, James przeszedł trzy razy pod ścianą myśląc "spokojne miejsce, do rozmowy". Po chwili pokazały się drzwi. Chociaż Lily już to raz doświadczyła, widok pojawiających się znikąd drzwi nadal ją zachwycił. James je otworzył i gestem pokazał, żeby weszła pierwsza (dżentelmen od siedmiu boleści Dop. Autorki.) Lily nie wiedziała czego ma się spodziewać. Ostatnio jak tu wchodziła to wyszła na otwartą plażę, więc gdy zobaczyła mały, potulny, słabo oświetlony pokoik, z niczym innym poza dwoma dużymi fotelami, które wyglądały na bardzo wygodne, troszkę się zdziwiła. Ściany były koloru magnolii, fotele przyćmionej czerwieni. Na ścianie na przeciw drzwi były dwie lampki i duży kominek, a po podłodze rozciągał się szkarłatny dywan. Na fotelach oraz pod ścianami walało się około milion poduszek, każda w innym odcieniu czerwieni, Lily sama nie wiedziała dlaczego, ale wydawało się jej, że znowu ujrzy plażę, niebo, słońce, albo przynajmniej jakąś otwartą przestrzeń. Wkroczyła powoli do środka i usiadła na jednym z foteli, James zamknął za sobą drzwi i usiadł na drugim.
- Więc mów - powiedział. Więc mówiła. Przeprosiła go za wczoraj i za wszystko inne, co mu zrobiła przez te trzy i pół roku. Wytłumaczyła, że wczoraj nie myślała co robi, że działała pochopnie i na pewno nie było jej intencją, by go zranić. Mówiła o tym jakim jest świetnym przyjacielem, ale nie wie, czy kiedykolwiek będzie czuła do niego coś więcej, o tym, że boi się związku i że nie jest gotowa, że może kiedyś w przyszłości coś się miedzy nimi wydarzy, że może skończą razem. Powiedziała mu, że teraz nie chce nic więcej, tylko przyjaźni i że go przeprasza za wszystko. Mówiła jakąś godzinę. On jej nie przerwał ani razu.
Gdy w końcu przestała mówić, on zaczął. Mówił o tym, jak przez trzy lata się o nią starał, bez skutku, i jak bardzo go to bolało, że nigdy go nie akceptowała. Mówił, że znęcając się nad Snape'm odreagowywał, po tym jak ona go zawsze odrzucała, że robił to po to, by się na niej odegrać, bo wiedział, że ją to denerwuje, a nie chciał jej nic złego zrobić. Powiedział, że najgorsze było to, że nigdy nie dala mu nawet żadnej szansy, nigdy z nim nie rozmawiała, ale i tak miała o nim najgorsze zdanie. Że jak stali się przyjaciółmi w tym roku, był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i że nie mógł znieść tych wszystkich kłótni. On także mówił około godzinę. Na nieszczęście Lily skończył takim zdaniem:
- Za dużo razy mnie zraniłaś, za bardzo przez ciebie cierpiałem, żebym teraz mógł ci to wszystko wybaczyć i udawać, że nic się nie stało.
Wstał i wyszedł, zostawiając ją samą w tym małym, ślicznym pokoiku.

***

Przez następne kilkanaście dni Gryfonki nie rozmawiały z Gryfonami, i odwrotnie. Jedyne damsko-męskie rozmowy jakie miały miejsce w Gryffondorze były między Julie a Remusem i dotyczyły lekcji. Przez te kilkanaście dni, od walentynek Lily ani razu nie wylądowała w szpitalu, co dziewczyny przyjęły w ogromną ulgą. Ruda miewała tylko okazjonalne koszmary, które nie były już takie straszne. Niestety było także coś, o czym Lily nie mówiła przyjaciółkom. Coraz częściej budziła się z bólem żołądka, i coraz częściej chodziła rano do łazienki, żeby wymiotować. Zawsze działo się to bardzo wcześnie, jeszcze zanim reszta dziewczyn wstała, więc nie musiała im nic tłumaczyć. Sama myślała, że to jakieś zatrucie, albo grypa żołądkowa, więc się tym zbytnio nie przejmowała. Myślała, że samo minie po kilku dniach. Jednakże, była w błędzie i nawet nie wiedziała jak ogromnym.
Pod koniec lutego postanowiła iść do skrzydła szpitalnego. Gdy rano wstała, ledwo doszła do toalety i pół godziny spędziła w głową w kiblu, a ból brzucha w ogóle jej nie minął. Cały dzień spędziła, ściskając się za brzuch, nie mogąc się skupić na lekcjach.
- Lily, idź do Pomfrey, niech ci da jakąś odtrutkę - powiedziała Roxy na przerwie stojąc przy Lilce, trzymając jej włosy, gdy ta rzygała w toalecie.
- Mhmm - mruknęła. Roxy ją poklepała po plechach i podała szklankę wody.
- Powinnaś iść już teraz.
- Po lekcjach pójdę... - upierała się Lily - Słuchaj, i tak już strasznie dużo ominęłam, nie mogę żadnej lekcji opuścić, chcę zdać tegoroczne egzaminy!
- Dobra, jak wolisz. I tak nie skupiasz się w ogóle na lekcjach, tylko siedzisz zgięta w pół, ale jak wolisz.
- Wolę pójść po lekcjach.
- No ok.
- Ok.
Lily chciała odłożyć spotkanie z pielęgniarką, jak najbardziej się da, ponieważ obawiała się, że wie co się z nią dzieje. Nie chciała, żeby jej obawy się potwierdziły. Do tego, jakby teraz poszła, to dziewczyny by chciały iść z nią, a ona nie chciała, żeby się dowiedziały. Samopoczucie Lily było na dnie, ale to co zobaczyła w drodze do Wielkiej Sali sprawiło, że owe dno pękło a samopoczucie spadło jeszcze niżej. Zobaczyła Jamesa Pottera oraz Syriusza Blacka. A mianowicie ich i Severusa Snape'a wiszącego w powietrzu przed nimi.
- Co wy sobie wyobrażacie?! - Wrzasnęła. Chłopcy się odwrócili, uśmiech spełzł z twarzy Pottera, ale mina Blacka pozostała nie zmieniona.
- Lily, słuchaj - James zaczął tłumaczyć.
- Nie żadne "Lily, słuchaj", tylko postaw go z powrotem na ziemię!
- Nie mogę, to Syriusz go trzyma w powietrzu - powiedział okularnik ze skruszoną miną.
- Black postaw go!
- Hmm... Postawić? - czarnowłosy zaczął się głupio zastanawiać - Nie, wiesz, nie postawie... - dodał po chwili.
- Boże, jacy wy durni jesteście! A ty Potter, po tym co mi powiedziałeś w Pokoju Życzeń, myślałam, że przestaniesz! Jednak się myliłam, nadal jesteś głupim napuszonym dzieciakiem! Powiedz mi teraz tylko, czemu to robisz? Bo chyba nie po to, żeby się na mnie odegrać, ponieważ cię zraniłam, - ostatnie słowo powiedziała przedrzeźniającym głosem - bo jeśli dobrze pamiętam, to ty się na mnie obraziłeś! Ja chciałam się pogodzić!
- Evans, jak zawsze myślisz, że wszystko kręci się w okół ciebie! Jakbyś mnie posłuchała, to byś wiedziała czemu to zrobiłem! - powiedział James z wyrzutem. - Dla twojej informacji, ten śmieć chciał powiedzieć wszystkim co się stało w twoje urodziny, gdybym nie rzucił na niego silencio wszyscy tutaj zebrani by wiedzieli! - po tym zdaniu, Lily zaniemówiła - Zanim zaczniesz obwiniać ludzi, najpierw dowiedz się co się naprawdę stało - James włożył różdżkę za pazuchę i wymaszerował z pomieszczenia. Na sali było cicho przez chwilę, aż w końcu było słychać huk, po tym jak Snape upadł na podłogę i kroki Syriusza, jak wybiegł za przyjacielem. Zanim wyszedł rzucił Lilce spojrzenie pełne pogardy. Ludzie zaczęli się rozchodzić, a Lily stała ze łzami w oczach. Teraz rozumiała, czemu James nie chciał jej wybaczyć. Zawsze go obwiniała za wszystko, nawet jeśli nie znała całej historii. Roxy patrzyła na nią jak oniemiała.
- Lily? Co się stało w twoje urodziny? - zapytała. Mówiłaś, że Malfoy cię zaatakował i dlatego go wyrzucili, ale to już przecież wszyscy wiedzieli? Coś jeszcze? - była trochę urażona, że Lily nie powiedziała jej prawdy, ale teraz za bardzo się o nią martwiła, by mieć do niej jakieś pretensje. Lily nie mogła złapać oddechu. wielka gula utworzyła się w jej gardle i nie mogła wypowiedzieć żadnego słowa. Pobiegła w stronę szpitala, a Roxy pobiegła za nią. Mulatka wołała, żeby zwolniła, ale ona biegła szybciej, przez co coraz trudniej było jej oddychać. Gdy dobiegła do skrzydła szpitalnego zapukała i, nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Pani Pomfrey, która właśnie wychodziła ze swojego gabinetu, gdy tylko zobaczyła zapłakaną Lily powiedziała:
- Lily, kochanie, co się stało? - podeszła do niej szybkim krokiem, objęła ramieniem i zaprowadziła do najbliższego łóżka.
- Lily! - Roxy wbiegła i usiadła przy przyjaciółce.
- Panno McDonald, Panna Evans potrzebuje odpocząć, proszę stąd wyjść!
- Lily nie potrzebuje odpoczynku, tylko przyjaciela! Od miesiąca tłumi w sobie uczucia, sama musiała się borykać z tym co się stało, nic dziwnego, że tak często tu lądowała!
- Roxy, wiesz o tym? - spytała pielęgniarka.
- Nie wiem, ale bardzo bym się chciała dowiedzieć! Lily - zwróciła się do dziewczyny na łóżku - Proszę, powiedz mi, chcę ci pomóc - odpowiedziało jej łkanie. 
- Roxy, idź na lekcję, jeśli Lily będzie chciała ci powiedzieć, to ci powie jak już się uspokoi. - Roxy się zawahała, ale wyszła. Pomfrey podała Lily fiolkę z eliksirem uspakajającym, a ta wypiła wszystko jednym łykiem. Gdy już w końcu złapała oddech popatrzyła na pielęgniarkę przestraszonym wzrokiem. 
- Bo ja... Ostatnio często rano wymiotowałam... I już długo nie miałam miesiączki - wykrztusiła Lily. Czuła się bardzo niezręcznie mówić o tym komuś, ale musiała. Pielęgniarka znała całą historię, więc nie pytała o nic więcej. 
- Lily, połóż się na plecach - powiedziała. Starała się brzmieć najspokojniej jak tylko mogła, żeby nie przestraszyć dziewczyny, ale głos jej trochę zadrżał. Pani Pomfrey wzięła do ręki różdżkę i dotknęła końcówką brzucha Lily. Po kilku sekundach, trzonek różdżki zaświecił się na niebiesko.  
- I co? - zapytała Lily. Widząc minę pielęgniarki, wiedziała już że wieści nie są dobre. 
- Lily, bardzo mi przykro... - W oczach Evans pojawiły się łzy. - Jesteś w ciąży. 
- Nie... Nie to nie może być prawda... Nie... - zaczęła panikować. Nie mogła być w ciąży, ma tylko czternaście lat! Na pewno nie chciała tego dziecka zatrzymać - Nie chcę! Nie chcę tego bachora, nie chcę żeby dziecko, tego... Gwałciciela rosło we mnie! Niech pani coś zrobi! - Lily zaczęła krzyczeć, łzy spływały jej po policzkach. Nie wiedziała co ma teraz zrobić. 
- Lily, uspokój się. Mogę usunąć ciążę, ale potrzebuję czasu, żeby sporządzić odpowiedni eliksir. Dopiero za tydzień będzie gotowy. 
-Tydzień! Przez następny tydzień bachor tego bydlaka ma żyć w moim ciele?! - Lily opadła na poduszki. Nie próbowała powstrzymywać łez, wiedziała, że to nic nie da. Nic nie mówiła. Gardziła sobą, że przez miesiąc utrzymywała przy życiu dziecko kogoś takiego jak Malfoy. Popatrzyła na zegarek i ze zdziwieniem stwierdziła, że minęło już prawie półtorej godziny odkąd tu przyszła. Lekcje się już skończyły. Wstała szybko z łóżka i wybiegła ze skrzydła szpitalnego. Skierowała się do Pokoju Wspólnego gryffindoru a potem po schodach na lewo, do dormitorium chłopaków. Musiała powiedzieć Jamesowi. Tylko on wiedział o wszystkim, tylko z nim mogła o tym porozmawiać. Nie obchodził ją fakt że był na nią obrażony, musiała się z nim teraz widzieć. Zapukała do drzwi z napisem "Rok Czwarty". Otworzył Remus. 
- Lily... - widząc jej zapłakaną twarz, nie wiedział co powiedzieć. 
- Remusie, muszę porozmawiać z Jamesem - powiedziała szybko.
- Nie wiem czy on będzie chciał z tobą rozmawiać - powiedział zakłopotany. 
- Nie obchodzi mnie to! - mówiąc to przepchnęła się do środka. James leżał na swoim łóżku a Syriusz i Peter siedzieli na swoich. Gdy Black ją zobaczył powiedział z pogardą:
- James, miałeś rację, przybiegła z płaczem! - James nie odpowiedział. 
- J-James... - powiedziała słabym głosem Lily, nie zwracając uwagi na docinki Syriusza - James, proszę cię, popatrz na mnie - chłopak usiadł na łóżku.
- Czego chcesz?- prychnął - Jeśli myślisz, że znowu ci wybaczę, bo się rozpłakałaś, to jesteś w głębokim błędzie -  Ruda odetchnęła głęboko i bez żadnych ceregieli powiedziała:
- Jestem w ciąży - Reakcja ludzi w pomieszczeniu była różna. Syriusz spadł z łóżka, Peter zakrztusił się pasztecikiem dyniowym, Remus z wrażenia usiadł na swoim łóżku, a James szybko wstał. Po chwili wszyscy mieli taką samą minę; oczy wybałuszone, szczęka opadła im do kolan i patrzyli się na Lilkę z niedowierzaniem. Pierwszy głos odzyskał James. 
- Jesteś pewna? - zapytał.
- Tak, właśnie wróciłam od Pomfrey. 
- I to dziecko jest m...? - zapytał, ale Lily mu przerwała. 
- Tak, a kogo innego? - wybuchnęła. To przecież oczywiste, że to dziecko Malfoya, nikt inny jej nie gwałcił! Łzy znowu zaczęły jej spływać po policzkach. Cała złość z Jamesa wyparowała i przytulił ją opiekuńczo. 
- Czekaj... - powiedział Syriusz - Czyli, Evans jest w ciąży? I ma dziecko? Znaczy będzie miała?
- Syriusz, odpuść - powiedział James. 
- Ale...
- Syriusz!
- To...?
- Idź stąd! - Krzyknął James. Remus pomógł wstać Syriuszowi i popchał go w stronę drzwi. Peter podążył za nimi i w końcu byli sami. 
- Lily, co teraz? - zapytał, nie wypuszczając jej z ramion. 
- Jak to co? Pomfrey właśnie warzy eliksir, żeby usunąć ciążę - powiedziała łamanym głosem.
- Dzięki bogu - chłopak odetchnął z ulgą. Nie wiedział czemu, ale nie chciał, żeby Lily urodziła to dziecko. Nadal miał złudzoną nadzieję, że kiedyś będą razem i nie chciał wychowywać dziecka kogoś innego, a zwłaszcza dziecka Malfoya. 
- Chyba nie myślałeś, że zachowam to dziecko? 
- Nie, tylko... Nie ważne - oboje zamilkli. Stali tylko po środku pokoju, przytuleni do siebie. Lily, chociaż czuła się bezpiecznie, nadal wylewała łzy w koszulę chłopaka. On głaskał ją po włosach, starając się ją uspokoić. 

***

Trzy czwarte Huncwotów siedziało w Pokoju Wspólnym. Wszyscy byli oniemiali, ich twarze nie wyrażały niczego poza zdziwieniem. 
- Czy ja dobrze zrozumiałem? - zapytał Syriusz - Evans jest w ciąży z Jamesem? 
- Ciszej, debilu! - syknął Remus, niestety trochę za późno. 
- Co? - zapytała jakaś dziewczyna siedząca obok - Lily jest w ciąży z Potterem?! - w Pokoju Wspólnym zaczęło wrzeć. Nigdy tam takiego hałasu nie było, każdy gadał tylko o Lily, Jamesie i o ich dziecku. 
- No i patrz co narobiłeś! - Remus walnął Syriusza w głowę - Nie dość problemów ma dziewczyna, to teraz cała szkoła będzie wiedziała! 
- I tak by się wszyscy dowiedzieli, brzucha by nie ukryła - powiedział niewinnie.
- Zresztą nie znamy całej historii, może to wcale nie jest prawda - zastanowił się Remus. 
- Przecież wyraźnie powiedziała "Jestem w ciąży", a on wyraźnie się spytał "I to dziecko jest moje?", i ona wyraźnie potwierdziła!
- No tak, ale... Nie ważne i tak nie powinieneś tego wszystkim tak ogłaszać! - powiedział z wyrzutem Lupin - A zresztą, nie ważne...

EEEEE... No hej

Boże, nawet nie wiecie, jaki mi wstyd!! Że tak was zostawiłam bez słowa, że sobie poszłam w pizdu i nic nie powiedziałam... :( PRZERASZAAAAM!! Tak bardzo przepraszam! Mam nadzieję, że mi wybaczycie i że nadal będziecie chcieli czytać moje wypociny i w ogóle, bo wracam!! Piszę już następną notkę, wiem dokładnie co w niej będzie, powinna się pokazać już niedługo. Więc przepraszam bardzo i zapraszam na następne notki :3 hihihihihihi :3

poniedziałek, 11 lutego 2013

16) Powrót do normalnosci


Lily leżała po raz kolejny od dwóch tygodni w szpitalu. Lądowała tu codziennie od swoich pamiętnych urodzin. W nocy budziła się z krzykiem, w dzień miewała ataki paniki gdy tylko zobaczyła kogoś, to chociaż trochę przypomina wyglądem lub zachowaniem Malfoya. Jego oczywiście już nikt w szkole nie widywał; został wyrzucony i wysłany do Azkabanu gdy tylko dyrektor się o wszystkim dowiedział. Na nieszczęście Jamesa, dowiedział się bardzo wcześnie i chłopak nie mógł własnoręcznie pomścić swojej ukochanej. Gdy tylko zaniósł Lily do pielęgniarki, ta poinformowała Dyrektora. W następny dzień, Malfoya już nie było, a o incydencie nikt nie wiedział i nikt nie miał się dowiedzieć. 



* * *



Obudziła się w łóżku szpitalnym. Po raz pierwszy od kilkunastu nocy, nie miała koszmaru. Nie widziała jego okropnej twarzy we śnie, nie czuła bólu, spała spokojnie całą noc. Zaczynało się robić widno gdy otworzyła powieki i ku jej zdziwieniu, bez żadnego szczególnego powodu, czuła się szczęśliwa. Chociaż obraz Malfoya stojącego nad nią triumfalnie nadal malował się w jej umyśle, nie był już aż tak wyrazisty i żywy. Pierwszy raz od kilkunastu dni, szczerze się uśmiechnęła.

Podniosła się na łokciach i wypiła środek uspakajający i jakiś inny eliksir który zostawiła jej pani Pomfrey wczorajszego wieczoru. Od razu poczuła się o wiele lepiej. Ciepło rozlewające się po jej ciele i spokojne bicie serca sprawiało wrażenie oazy spokoju, jakby była w raju. Położyła się z powrotem, dziękując panu bogu że nie ma w szkole Malfoya i modląc się by ten koszmar się wreszcie skończył. Zastanawiała się która godzina ale nie chciało się jej podnieść oczu i spojrzeć na zegarek. „Jak pani Pomfrey tu przyjdzie to będzie ósma...” Pomyślała z lekkim uśmiechem i wtedy usłyszała ciche skrzypniecie. Chociaż oczy miała zamknięte, wiedziała, że to pielęgniarka przyszła by sprawdzić jak czuje się jej pacjentka. Poczuła, że ktoś podchodzi do niej i staje obok jej łóżka.

- Jak się czujesz złotko? – gdy usłyszała przepełniony jadem głos, otworzyła szeroko oczy, a gdy zobaczyła arystokratyczna twarz blond włosego chłopaka zaczęła krzyczeć. Wstała momentalnie z łóżka i pobiegła do drzwi od gabinetu pani Pomfrey. Wrzeszczała żeby otworzyła, waląc w nie mocno pięściami.

- Nie trać sił, nie otworzy – powiedział spokojnie, zbliżając się do niej nieznacznie.

- Nic mi nie zrobisz. To tylko sen. Tylko sen – mówiła z zamkniętymi oczami, szczypiąc się bez przerwy. Chciała się już obudzić, wypić następną dawkę eliksiru uspakajającego. Znowu panika i strach ją całą wypełniły. Tak samo jak wtedy, przywarła plecami do ściany, tak samo jak wtedy zacisnęła powieki, tak samo jak wtedy poczuła potworny ból w dole brzucha. Nagle wszystko się skończyło. Nadal krzycząc otworzyła oczy i zobaczyła zatroskaną twarz młodej pielęgniarki. Ze łzami spływającymi po policzkach połknęła dwa małe kieliszki eliksirów, oddech i bicie serca się jej umiarkowały.


***


Był czternasty luty. Walentynki. Dzień zakochanych. Jakkolwiek chcecie to nazwać, ale ten dzień był, jak co roku, przepełniony miłością. Pary chodziły po ośnieżonych błoniach trzymając się za ręce, zakochani wyznawali sobie miłość a inni udawali, że wcale nie są zakochani w tej drugiej osobie, tylko wyszli razem na przyjacielski wieczorek. Kilka osób wmawiało wszystkim, że nie lubią walentynek, że to tylko święto komercyjne, a tak na prawdę serce im się krajało gdy spędzali ten dzień samotnie. I jeszcze nieliczni którzy na prawdę nie przepadali za tym świętem.

Lillianne Margaret Evans przez ostatnie trzy lata należała do tej ostatniej grupy. W tym roku jednak, chciała z kimś spędzić walentynki. Z kimkolwiek. Zawsze zostawała sama w dormitorium, podczas gdy jej przyjaciółki były z kimś na randce. Nawet Julia, chociaż nie interesuje się chłopcami, zawsze w walentynki znikała gdzieś na cały dzień i nigdy nie chciała powiedzieć gdzie. W tym roku, Lily chciała żeby było inaczej. Chciała pójść do Hogsmead na piwo kremowe z jakimś przystojniakiem, potem wrócić i opowiedzieć dziewczynom jak było cudownie. „I tak będzie jak co roku. Chociaż nie... Będzie jeszcze gorzej. W tym roku spędzę walentynki w szpitalu, miewając koszmary” pomyślała sceptycznie i wykrzywiła usta w grymas niezadowolenia, idąc korytarzem w stronę dormitorium. Codziennie tam rano szła, by po, lub w trakcie lekcji wrócić do skrzydła szpitalnego, po następnym ataku paniki.

- Hej wam! – powiedziała jak tylko weszła do swojego pokoju.

- Lily! Jak się czujesz?

- W porządku?

- Powiesz nam wreszcie co ci jest?!

- Tak, wszystko w porządku, dzięki za troskę... Roxy, już ci mówiłam; nic mi nie jest, jestem po prostu przemęczona.

- To nie może być tylko z przemęczenia! – krzyknęła Roxy – Nie odzywam się do ciebie dopóki mi nie powiesz co się z tobą dzieje!

- Roxy! Nic się nie dzieje! Za dużo się uczyłam, za mało spalam i cały czas chodziłam zdenerwowana, to nic takiego! – odpowiedziało jej milczenie – Świetnie! Nie dość ze spędzam całe dnie i noce w szpitalu, to jeszcze moja przyjaciółka się na mnie obraża bez powodu! Normalnie, zajebiście! – wzięła swoje szaty szkolne i zatrzasnęła się w łazience. Po chwili było słychać głośny huk i jeszcze głośniejsze przekleństwo.

- Lilka? Co się stało? – Spytała Julie przerażonym głosem. Lily wyszła z łazienki, ubrana w szlafrok, cala we łzach. Rzuciła się na swoje łózko w zaczęła głośno łkać w poduszkę. Bliźniaczki popatrzyły na Roxy z wyrzutem a ta zrobiła skruszona minę. We trzy podeszły i usiadły przy niej.

- Lily, przepraszam – cichy głos Roxanny był ledwo słyszalny przez płacz Rudej – po prostu się o ciebie martwię, chciałabym wiedzieć co robić, jak ci pomoc.

- Miałaś się do mnie nie odzywać! – rudowłosa krzyknęła z goryczą w glosie gwałtownie się podnosząc. Wybiegła z dormitorium i skierowała się z powrotem do skrzydła szpitalnego. Postanawiła ze lekcje ma bardzo głęboko gdzieś, zapukała mocno i weszła nie czekając na odpowiedz. Niestety nikogo tam nie zastała. Zdenerwowana, wysiliła umysł i starała się przypomnieć gdzie Pani Pomfrey trzyma eliksiry uspakajające. Rozpoczęła poszukiwania na ślepo. Wertowała wszystkie półki, aż w końcu, w ostatniej szufladzie, znalazła to czego potrzebowała; mała fiolka z fioletowym płynem, została opróżniona w tempie błyskawicznym. Trzymając się swojego postanowienia, ułożyła się wygodnie w najbliższym łóżku, opuszczając spokojnie powieki. Nie leżała długo, a usłyszała ciche skrzypniecie drzwi i delikatnie kroki kobiety. Otworzyła leniwie jedno oko by spostrzec młodą pielęgniarkę, podążająca w jej stronę. Zamknęła szybko oczy i zaczęła udawać ze śpi; nie chciała teraz z nikim rozmawiać, a wiedziała, że Pani Pomfrey zadawałaby pytania. Leżała wiec w bezruchu, modląc się żeby Pomfrey sobie poszła i zostawiła ją sama. Lily odetchnęła z ulgą i pozwoliła myślom płynąć w najróżniejsze kierunki. Na szczęście nie była w ogóle zmęczona, wiec nie musiała powstrzymywać się od zasniecia.

Leżała w pozycji embrionalnej przykryta kołdra po sam czubek głowy i, nie wiadomo dlaczego, zastanawiała się nad tym, jak bardzo smakują jej mandarynki. Nie pomarańcze, tylko małe słodko-kwaśne mandarynki, takie jak te, które jadła u swojej babci Ruperty, zanim jeszcze wiedziała o magii. Jak jeszcze żyła, była dla Lily największym oparciem, nie bała się jej powiedzieć o niczym, ponieważ wiedziała, że babcia ją zrozumie i dobrze doradzi. Teraz by pewnie powiedziała:

„Lily, kochanie, nie możesz uciekać od swoich problemów, musisz stawić im czoło. I najłatwiej ci będzie gdy przyjaciele pomogą, nie boj się z nimi rozmawiać o trudnych sprawach. Jeśli nie zrozumieją, to znaczy ze nie są prawdziwymi przyjaciółmi.”

Lily uśmiechnęła się smutno i pojedyncza łza spłynęła po jej policzku na wspomnienie babci. Nie minęła minuta a dziewczyna wstała i z wojowniczą miną poszła wolnym krokiem do dormitorium. „Umyje się, ubiorę, pójdę na lekcje. Nie mogę cały czas użalać się nad przeszłością, koniec!” Z takim nastawieniem przygotowała się do szkoły i poszła na lekcje zaklęć. Dumna z siebie, zapukała cicho w drzwi i słysząc ciche „Proszę” weszła do klasy. Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę a na zdziwione miny jej przyjaciół odpowiedziała uśmiechem.

- Och, Lily, jednak przyszłaś. Już się dobrze czujesz? – zapytał piskliwym głosem, mały profesor Flitwick. Lily kiwnęła potwierdzająco głową, zajęła swoje miejsce kolo Roxanny i wyjęła potrzebne książki. – Roxy możesz wytłumaczyć Lily co teraz robimy? – zapytał z uśmiechem o czym wrócił do tłumaczenia czegoś klasie.

- Lily, przepraszam, jak nie chcesz mówić co się dzieje to nie musisz. Na prawdę, bardzo mi przykro, nie powinnam tak na ciebie naskakiwać, przepraszam – szepnęła Roxy ze skruszona mina.

- Nie Roxy, to ja przepraszam, wiem ze się o mnie martwiłaś, nie powinnam być taka skryta, ale na prawdę już jest wszystko dobrze - powiedziała Ruda i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

- Na pewno? Bo wiesz ze możesz mi powiedzieć o wszystkim?

- Wiem.

Przyjaciółki przytuliły się mocno, telepatycznie dziękując sobie nawzajem.

- Panno McDonald, Evans, na pewno o lekcjach rozmawiacie? – Zapytał nauczyciel, przerywając tym ich uścisk.

- Eee, tak, ja właśnie dziękuję Roxy, że tak dobrze mi wszystko wytłumaczyła – rzekła Lilka pewnym głosem a Roxy gorliwie pokiwała głową.

- Na prawdę? – zdziwił się Flitwick – w takim razie będziesz mogła powiedzieć o czym się teraz uczymy.

- No wiec... – Lily urwała i popatrzyła po klasie; wszyscy trzymali w reku różdżkę, ale przed nimi nic nie leżało, na tablicy widniał napis „zaklęcie przywołujące”- Na dzisiejszej lekcji, uczymy się zaklęcia przywołującego, formułka brzmi Accio, sprawia, że dany przedmiot przylatuje do osoby rzucającej zaklęcie. Może być używane na dwa sposoby: przez rzucanie czaru i wypowiedzenie nazwy pożądanego przedmiotu przez rzucającego zaklęcie, albo poprzez wskazanie różdżka na pożądany przedmiot podczas, lub natychmiast po wypowiedzeniu zaklęcia. – Lily z dumna mina umilkła i dziękowała bogu, że gdy się jej nudziło w szpitalu, czytała parę materiałów do przodu. Profesor aż otworzył usta z podziwu i nagrodził Gryffindor dziesięcioma punktami.

- No... Tak... wiec, co ja mówiłem? A no tak! – profesor znowu zabrał głos i zaczął przekazywać swoim uczniom jak poprawnie wymawiać zaklęcie.

- Hej, Lily – dziewczyna usłyszała za plecami chłopięcy szept. Odwróciła lekko głowę by spojrzeć na uśmiechniętą twarz Jamesa.

- Co?

- Dzisiaj są walentynki... – w jego oczach pojawiły się iskierki nadziei.

- Panno Evans, proszę się odwrócić i zająć się własną pracą – zabrzmiał donośny głos nauczyciela.

- Przepraszam – wymamrotała ruda i odwróciła się z powrotem do swojej ławki.

- No, te walentynki... – znowu usłyszała szept Pottera.

- Noo... Wiem.

- No wiec, może byś chciała je spędzić ze mną? – Lily chciała już odpowiedzieć że „czemu nie?”, ale zanim zdążyła otworzyć usta, James jej przerwał – No bo wiesz, skoro jesteśmy przyjaciółmi, i oboje nie mamy randki to czemu nie?

-Do... – Lily znowu chciała się zgodzić, ale profesor Flitwick znowu przerwał, prosząc o powrót do pracy.

-Po przyjacielsku, bez żadnych zobowiązań – po raz kolejny dobiegł ja szept Jamesa - To nie będzie randka czy coś, po prostu pójdziemy na gorącą czekoladę albo na piwo kremowe do Hogsmead, albo po prostu w pokoju wspólnym posiedzimy, albo cokolwiek chcesz. Wiesz, takie przyjacielskie spotkanie, bo jak nie mamy oboje z kim spędzić walentynek, to przecież możemy z przyjaciółmi. No oczywiście chyba ze już kogoś masz, to nie będę cie trzymał, idź z nim. No tak, czemu miałabyś ze mną siedzieć i nic nie robić jak możesz iść na randkę z kimś innym. Dobra Lily nieważne, może w następnym roku, albo po prostu kiedy indziej, sobie na spacer pójdziemy czy coś... – Skończywszy swój trajkot, zrobił minę zbitego psa i zaczął smętnie machać różdżka. Lily siedziała w miejscu z otwarta buzia i nie mogła wydobyć słowa. Odwróciła głowę i zwróciła się do Roxy.

- Co się właśnie stało? – zapytała ze zmarszczonymi brwiami, próbując pojąc sytuacje.

- Hmm... James cię zaprosił na przyjacielskie walentynki, ale dał sobie, poprzez ciebie, kosza...

- Aha... No dobra. – przytaknęła z namysłem i odwróciła się z powrotem do Pottera - James?

- Nie, Lily, nic się nie stało, na prawdę, nie musisz ze mną iść jak nie chcesz.

- James, do jasnej cholery, daj mi dojść do słowa! – w całej klasie zrobiło się cicho a Lily spaliła buraka i spuściła oczy. Gdy usłyszała głos profesora to aż podskoczyła.

- Panno Evans, Panie Potter! Proszę swoje osobiste kłótnie odbywać we własnym, wolnym czasie, nie na moich lekcjach! Minus dziesięć punktów, od obojga!

- Przepraszamy – powiedzieli oboje.

- Powtarzałem wam już trzy razy, więcej nie będę!

- To się już nie powtórzy – dodała speszona dziewczyna.

- Mam ogromna nadzieje, jak jeszcze raz będę musiał wam zwracać uwagę oboje dostaniecie szlaban.

- Jakby pan pozwolił Lily usiąść koło Jamesa to by się nie odwracała bez przerwy – powiedział dziarsko Syriusz.

- Nie będzie takiej potrzeby – rzekła przez zacienienie zęby ruda po czym odwróciła się i wypowiedziała zaklęcie, próbując przywołać do siebie swoją książkę. Niestety, książka się tylko lekko poruszyła. Do Lily przybliżyła się o około pół milimetra. Po drugiej stronie klasy zobaczyła jak Julie łapie książkę która właśnie do niej przyleciała a zaraz po tym, Remus robi to samo.

- Mam to gdzieś – jęknęła Jessie i położyła głowę na swoja ławkę – i tak się tego nigdy nie nauczę, po co w ogóle próbować?

- Jess, skup się! Zresztą, zbyt nie wyraźnie wymawiasz zaklęcie – pouczyła ja siostra prezentując jej jak ma to zrobić. Pod koniec lekcji połowie z uczniów udało się przywołać do siebie książkę, a druga polowa, no cóż, miała więcej zadań domowych. Na OPCM, profesor Aldren zaczął klasę zapoznawać z teoria zaklęcia Abscondere Maxima*, i zadał esej na 3 stopy o tym właśnie zaklęciu. Wróżbiarstwo minęło, jak zwykle, bardzo zabawnie, a transmutacja trochę nudno. Na szczęście nie było więcej lekcji i Gryfoni mieli wolne popołudnie. Dziewczyny spędziły je w dormitorium, na przygotowywaniu się do swoich walentynkowych randek a chłopacy na... niczym.


~ Jessie ~


Wysoki czarnowłosy chłopak stał pod wielkimi drzwiami i czekał cierpliwie na dziewczynę. Tim Morris, oparł się o ścianę i z rekami w kieszeniach spodni rozglądał się wokół, tak jak to robiło większość chłopaków przy nim. Zaczął tupać lekko nogą w rytm niesłyszalnej muzyki i wtedy ją zobaczył. Lekko podkręcone blond włosy, przewiązane jasno-niebieska wstążką, opadały z gracją na ramiona okryte czarnym odpiętym krótkim sweterkiem. Turkusowa zwiewna sukienka, puszczona pod biustem sięgała jej kostki falowała z jej każdym krokiem trochę odsłaniając zgrabne nogi i czarne balerinki. Niebieskie oczy podkreślone czarna kreska wędrowały po całym otoczeniu w poszukiwaniu swojego towarzysza, a gdy w końcu go znalazła, uśmiechnęła się serdecznie i podeszła do niego kręcąc przy tym biodrami.

- Jessie! Wyglądasz przepięknie! – powiedział Tim z niemałym zachwytem na co dziewczyna się zarumieniła i podziękowała. Szarmancko pocałował ją w dłoń i podał jej ramie.

- Nie wiedziałam, że jesteś takim gentlemanem – zaśmiała się biorąc jego ramie i pozwoliła się poprowadzić na błonia. Chociaż śnieg srebrzył się pod światłem księżyca, nie było wcale mroźnie. Wręcz przeciwnie, było całkiem ciepło, w końcu dopiero piąta godzina.

- Dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz – powiedział z tajemniczym uśmiechem.

- To mi opowiedz.

- Ale co? – zapytał zmieszany.

- No jak to co? Od tego są pierwsze randki, żeby się poznać. Powiedz mi coś o sobie – poprosiła zatrzymując się na chwile by na niego popatrzeć. Zauważyła zastanowienie na jego twarzy a w jego oczach, strach? Jakby bal się jej cokolwiek wyjawić, z nieznanej przyczyny.

- Noo, jestem Puchonem z 5 klasy. Ale to już wiesz... A co chcesz wiedzieć?

- Cokolwiek, masz jakieś rodzeństwo? Skąd pochodzisz, bo nie wyglądasz na anglika?

- Rodzeństwa nie mam. Jestem z Grecji...

- Na prawdę? Mieszkałeś tam? – zapytała, tym samym rozpoczynając rozmowę. Już po chwili skrępowanie chłopaka całkowicie zniknęło, zrobił się bardziej wyluzowany, lecz w jego błękitnych oczach Jessie nadal mogła zobaczyć ze każde jego słowo jest przemyślane a on jest ostrożny żeby nie powiedzieć czegoś... Głupiego, czegoś czego nie powinien. Blondynka stwierdziła ze po prostu nie chce żeby ich pierwsza randka poszła źle, wiec się tym nie przejmowała.



~Julie~


Dziewczyna, odziana w czarne rurki i przydługi sweter, który sprawiał, że wygląda bardzo niewinnie i uroczo, siedziała w bibliotece, w najciemniejszym zakątku i czekała na swojego przyjaciela. Theodore miał przyjść przed 6, teraz było w pól do. Julie zawsze powtarzała, że woli chwilę poczekać niż się spóźnić, więc na spotkania przychodziła o trzydzieści minut wcześniej, jednak czasami bardzo tego żałowała, ponieważ siedzenie bezczynnie przez pól godziny, nie jest zbyt ciekawym zajęciem. Żeby zabić czas, splatała swoje włosy w warkocza, by po chwili go zniszczyć i zacząć od nowa, gdy zobaczyła niskiego, trochę pulchnego chłopaka z krotka, czarna czupryna. Uśmiechnęła się serdecznie, wstała i do niego podeszła.

- Theo! Jak dawno ze sobą nie rozmawialiśmy – powiedziała przytulając go.

- Ślicznie wyglądasz – rzekł i wręczył jej pięknego tulipana.

- Dziękuje, ale nie musiałeś – dziewczyna zarumieniła się lekko i wzięła kwiat.

- Nie ma za co. Poza tym, są przecież walentynki – zaśmiał się i usiedli razem przy stoliku. W półmroku ledwo mogli zobaczyć swoje twarze ale oboje wiedzieli ze się uśmiechają.

- W ogóle to skąd masz takiego pięknego tulipana? – zapytała oglądając roślinę.

- To nie jest zwykły tulipan. Jeśli osoba trzymająca go jest szczęśliwa to on rozkwita, jeśli nie, to się zamyka. I nigdy nie zwiędnie – wytlumaczyl Theo. Zafascynowana dziewczyna wzięła do ręki kwiatka i z ogromnym zaciekawianiem patrzyła jak się rozkwita. Czerwone, rozchylające się powoli płatki tulipana sprawiły, że Julie uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Dziękuje, jest na prawe cudowny!

- To nic takiego, w ogródku mojej mamy takie rosną, więc na świętach jednego zerwałem.

- Szkoda ze nie możemy się częściej spotykać - powiedziała Gryfonka ze smutkiem.

- Wiem... Też bym chciał, ale jakby ktokolwiek ze Slytherinu się dowiedział, że przyjaźnię się z Gryfonką, to moje życie zamieniło by się w piekło.

- Moi przyjaciele też by nie byli zadowoleni z faktu że przyjaźnie się że Ślizgonem.

- Mamy tylko wakacje żeby spędzać ze sobą więcej czasu.

- Tęsknie za dzieciństwem.

- Ja też - Julie i Theo poznali się na placu zabaw, gdy dziewczynka zobaczyła, że on spadł z huśtawki, lecz zamiast uderzyć w ziemie i się połamać, to kilka centymetrów nad nią się zatrzymał, przez pół sekundy lewitował w powietrzu, a potem upadł. Dzięki temu, nie zrobił sobie nic poważnego. Julie się szybko zorientowała, że chłopczyk także musi być czarodziejem i się go zapytała. Okazało się, że mieszkają na tej samej ulicy i często razem wychodzili żeby się pobawić, lub porozmawiać o Hogwarcie. Jessie im także towarzyszyła, ale gdy Theo dostał się do Slytherinu, zerwała z nim jakikolwiek kontakt i błagała siostrę żeby zrobiła to samo. Według niej, każdy ze Slytherinu jest taki sam... Zły. Ale Julie wiedziała, że Theodore taki nie był. Byk jednym z najmilszych ludzi jakich znała, nie uważał się za lepszego, tylko z powodu czystości krwi i miał dobre serce. Nie wiedziała dlaczego został własnie tam przydzielony, ale cóż zrobić?


~Roxy~


Roxanne McDonald i Syriusz Black stali po środku korytarza i wykrzykiwali niezrozumiale słowa, żywo przy tym gestykulując. Włosy dziewczyny były potargane, a makijaż spływał jej powoli po zarumienionych ze złości policzkach. 


- Jak można być takim debilem, co!? Głupim, zapatrzonym we własne ego, kretynem!? - wrzeszczała.


- Ja niby jestem zapatrzony we własne ego!? To ty masz jakąś obsesje na moim punkcie!


- Nie schlebiaj sobie, Black - prychnęła z pogarda.


- Cały czas chcesz żebym gadał tylko z tobą, nie mogę nawet "cześć" powiedzieć żadnej innej dziewczynie, bo mi robisz jakąś awanturę!


- "Cześć" możesz powiedzieć, możesz pogadać, pośmiać się, ale nie przytulać się, albo gapić na cycki!


- Ja się nikomu, na żadne cycki nie gapie! O co ci kobieto chodzi? Zresztą, co cie to obchodzi, komu, gdzie się patrze, nie jesteśmy nawet parą. 


- Czy ty na prawdę nie zauważyłeś, że ja się w tobie zakochałam!? - wykrzyknęła, wybuchając po raz kolejny płaczem. Odwróciła się od niego i zaczęła się wolnym krokiem oddalać. Nie miała ochoty na niego patrzeć, ani z nim dłużej rozmawiać, ale w głębi duszy miała nadzieje, że za nią pójdzie. Niestety, tak się nie stało. Przyspieszyła, a po chwili zaczęła biec. Gdy w końcu dotarła do swojego dormitorium, rzuciła się na łózko w ubraniach i zasnęła leżąc na mokrej od łez poduszce. 



~Lily~



  Lily biegła korytarzem. Była dopiero na drugim piętrze, z Jamesem się umówiła na siódmym i już była spóźniona. Miała się z nim spotkać o w pól do szóstej, a dochodziła siódma. Zdyszana, skręciła na rogu i prawie na kogoś wpadła. Na szczęście wyhamowała na czas, na nie szczęście, tym kimś był Severus Snape. Razem z nim śmiejąc się drwiąco, stali Avery oraz Mulciber.

- Czego chcecie? - warknęła.

- Nic takiego, tylko pogadać - rzekł Snape, na co pozostali cicho parsknęli pod nosem.

- Nie mam czasu na wasze głupoty, a teraz wybaczcie, śpieszy mi się - mówiąc to, próbowała się przez nich przecisnąć, nieskutecznie. 

- Nie bądź taka niemiła - powiedział Avery.
               
- Bo możesz się wpakować a tarapaty - Dodał Mulciber. 
               
- Odczepcie się, nie mam najmniejszej ochoty oglądać waszych krzywych ryjów - znowu próbowała przejść, ale, tak jak wcześniej, nie udało się jej.
              
- Malfoyowi powiedziałaś to samo? - zadrwił Snape. Lily otworzyła oczy ze zdumienia. Wiedzieli?! 
               
- O czym ty gadasz? - powiedziała, nie pokazując po sobie żadnego strachu. 
               
- Dobrze wiesz o czym mówie. Jak było? Fajnie się bawiłaś? - słowa Snape’a wywołały salwę śmiechu. Zrobiło się jej nie dobrze. Do jej głowy powróciły wszystkie wspomnienia tej nocy. 
               
- Bądź milsza, bo inaczej cała szkoła się dowie - wiedziała, że Snape nie żartuje. Przełknęła ślinę, nie wiedziała co powiedzieć. Jeśli wszyscy będą wiedzieć, nie będzie mogła się odpędzić od ludzi, którzy by jej mówili, jak im przykro, że jej współczują. Bez przerwy ktoś by jej o tym przypominał
               
- Zatkało szlamę? - zapytał Avery. Chciała stamtąd odejść, jak najdalej od nich, gdy wszyscy wyciągnęli różdżki. Lily zrobiła to samo, ciesząc się na taki obrót spraw; z nimi na pewno wygra w pojedynku. 
               
- Drętwota! - usłyszała i wyczarowała tarczę, tak silną, że zaklęcie się odbiło i ugodziło Avery’ego ze zdwojona siłą. Spetryfikowała Mulcibera i została sam na sam ze Snapem, który już nie wyglądał na takiego pewnego siebie. 
               
- Expeliarmus - różdżką chłopaka powędrowała do niej - Wiesz co? Teraz już rozumiem, czemu Potter i Black tak bardzo cię nienawidzą. Zgrywasz pewniaka, ale jak jesteś sam to trzęsiesz portkami. Nie wiem, czemu cię cały czas broniłam, ale bądź pewny, że następnym razem nie będę. Ba, nawet im z chęcią pomogę! - mówiąc to, powiesiła go za kostkę, do góry nogami . Chciała już odejść, ale coś się jej przypomniało - A jak usłyszę chociaż jedna osobę, mówiącą o tym co zaszło miedzy mną a Malfoyem, twoje życie w Hogwarcie zamieni się w jeszcze gorsze piekło! - Krzyknęła i odeszła. Nie miała przy sobie zegarka, ale wiedziała ze stała ze Ślizgonami więcej niż 20 minut. Znowu zaczęła biec. Miała wielka nadzieje, ze James nie zrezygnował i nie wrócił do dormitorium. Spóźniła się prawie o godzinę. Gdy wreszcie dobiegła na siódme piętro, z zadowoleniem zobaczyła, ze on tam nadal jest. 
               
- James! - zawołała i podeszła do niego, szybko oddychając  - Przepraszam, że się spóźniłam, coś mnie zatrzymało. 
               
- Nic się nie stało, dobrze ze w ogóle przyszłaś - uśmiechnął się do niej - Biegłaś? - zapytał zdziwiony.
               
- No tak. Prawie godzinę się spóźniłam, myślałam ze już sobie poszedłeś. 

- Co ty!? Poszedłbym dopiero rano! W końcu cztery lata czekałem żeby się z tobą umówić, a ty myślisz ze po jednej godzinie sobie odpuszczę? - zaśmiał się. Lily już otwierała buzię, żeby mu powiedzieć, co było przyczyną tak późnego przybycia, ale ugryzła się w język. Nie będzie psuć tego spotkania rozmową o Ślizgonach. 


- Eee, James? - zapytała go po chwili stania bez powodu pod ścianą. 


- Tak? - zapytał z tajemniczym uśmiechem. 


- Idziemy gdzieś, czy będziemy tu tak stać?


- A gdzie chcesz iść? - zadał następne pytanie, a tajemniczy uśmiech nie schodził mu z twarzy. 


- Nie wiem. Myślałam, że ty wiesz gdzie idziemy, w Pokoju Wspólnym mówiłeś, że znasz znakomite miejsce. 


- Jesteśmy. No, prawie jesteśmy. Po prostu pomyśl, gdzie chciałabyś być. Jakiekolwiek miejsce na ziemi. 


- No wiesz. Teraz to ja bym chciała być na plaży, z ciepłym słońcem, żadnej chmurki - powiedziała rozmarzona. 


- Zrobione! - rzekł chłopak. Lily już chciała mu powiedzieć, że przecież wie, że to nie możliwe, gdy doszedł to niej sens wypowiedzianych przez niego słów. Zrobiła zdziwioną minę. 


- Jak niby chcesz nas na plażę przenieść... W zimie? - zapytała. 


- Mam swoje sposoby - James zaczął chodzić wte i z powrotem przy ścianie. Lily patrzyła na niego jak na idiotę, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, zobaczyła drzwi. Duże, mosiężne drzwi pojawiały się powoli w ścianie. Otworzyła szeroko oczy i, nie dowierzając, dotknęła drzwi opuszkami placów. 


James nacisnął klamkę i otworzył. Jej oczom ukazał się zniewalający widok. Piaszczysta plaża rozciągała się aż po horyzont, niedaleko od nich błękitne morze lśniło w blasku ciepłego słońca. Onieśmielona dziewczyna weszła powoli, a za nią podążył James. Gdy drzwi się zamknęły, Lily spostrzegła że były umieszczone w ogromnym drzewie. Kilka metrów za nimi znajdował się las, drzewa kołysały się wolno w rytm wiatru. 


- Ale... Jak? - zapytała rozkojarzona, rozglądając się wokół. 


- Witaj, Lily, w Pokoju Życzeń. Cieszę się, że ci się podoba - powiedział zadowolony zachwytem dziewczyny. 


- Pokój Życzeń? Czyli jak bym miała ochotę na... Lody?


- Nie, jedzenia nie da się tutaj wyczarować... 


- Ah... Ale na przykład... Piłkę plażową... - nie dokończyła a pod jej nogami pojawiło się około pięć tysięcy piłek, rożnych rozmiarów, rożnych kolorów. Zaśmiała się wesoło. 


-  Chodź, woda jest bardzo ciepła - powiedział chłopak mieszając dłonią w morzu. 


- Nie mam... - przed nią pojawił się duży stojak, na którym znajdowało się miliony strojów kąpielowych - I jeszcze nie mam gdzie się... - trochę dalej pojawiło się małe, zamknięte pomieszczenie - Czy można tutaj dokończyć zdanie?


- Nie - zaśmiał się James. Dziewczyna wzięła zielony, dwuczęściowy strój i poszła do przebieralni. Wyglądała ona dokładnie tak, jak przebieralnie w mugolskich basenach, na które chodziła zanim jeszcze poszła do Hogwartu. Było kilka wieszaków, ławka i duże lustro. Dziewczyna się szybko przebrała i spojrzała w swoje odbicie. Przy obojczyku zobaczyła małą, białą bliznę w kształcie krzyża, pozostawioną przez Malfoya w dniu jej urodzin. Pani Pomfrey ją bardzo pomniejszyła, ale nie udało się do końca jej usunąć. Lily uśmiechnęła się smutno i wyszła z pomieszczenia. James już stal przy brzegu w swoich kąpielówkach. Dziewczyna już raz widziała jego obnażaną klatę, ale znowu zrobiło się jej gorąco  Zwłaszcza ze tym razem i ona była w samym bikini. Zrobiła niepewny krok w jego stronę  Poczuła jak krew napływa jej do policzków, gdy chłopak lustrował ją spojrzeniem.


- Gdyby ktoś  miesiąc temu, powiedział mi, że walentynki spędzę w Hogwarcie, na plaży  z TOBĄ  to bym go wyśmiała - powiedziała ruda podchodząc bliżej do wody.


- Gdyby ktoś mi powiedział, że spędzę te walentynki z tobą,  też bym raczej nie uwierzył. Chodź - James stał już w morzu po pas i zachęcał ją do wejścia. Lily stanęła przy brzegu i pozwoliła by fale musnęły jej stopy. Rzeczywiście  woda była wyśmienita. James do niej podszedł  w jego oczach pojawiły się iskierki, a na jego usta wszedł złowieczy uśmiech. Widząc to, Lily zrobiła krok w tył. 


- James... Co ty chcesz zrobić? - zapytała przestraszona. Znając Pottera... Może zrobić wszystko. Odpowiedziało jej milczenie. James przybliżał się w błyskawicznym tempie, a ona ze strachem na twarzy odsuwała się. W końcu zaczęła biec. Było to zupełnie bezsensowne, ponieważ wiedziała, że James jest od niej o wiele szybszy. Już po chwili ją złapał i wziął na ręce. Śmiała się jak idiotka i próbowała się wyrwać, oczywiście bez skutku. 

- James, puść mnie, umiem sama chodzić! - krzyknęła, lecz zaraz tego pożałowała. Chłopak posłuchał jej życzenia i puścił ją. Dosłownie. Na szczęście byli już dość głęboko w morzu, więc woda zamortyzowała upadek. - Nienormalny jesteś! - zaśmiała się, wstając. 

- Za to mnie kochasz - powiedział z rozbawieniem. Nagle zrobiło się niezmiernie cicho. - Znaczy, wiesz, nie chciałem tego tak ująć - speszony, zaczął się tłumaczyć, jednak ona mu przerwała... Pocałowała go. Chociaż na początku chłopak był zdziwiony, zaczął oddawać pocałunek. Objął ją w pasie, a ona zanurzyła ręce w jego mokrych włosach. Zakręciło się jej w głowie i po chwili, która wydawała się wiecznością, oderwała się od niego. 

- James... Przepraszam, nie powinnam była tego robić - powiedziała. 

- Nie gniewam się - odrzekł z uśmiechem. 


-Nie. Na prawdę - odsunęła się od niego i wbiegła do przebieralni ubrać się w swoje normalne ciuchy. Gdy wyszła, on nadal stał zdezorientowany w morzu. Rzuciła mu jeszcze jedno przepraszające spojrzenie i wybiegła z pomieszczenia. 






poniedziałek, 28 stycznia 2013

15) Zemsta

Rudowłosa dziewczyna obudziła się o świcie i spojrzała przez okno na pokryte ogromną warstwą śniegu błonia. Wstała, poszła do łazienki i wtedy dotarło do niej to co zobaczyła. Przebiegła z powrotem do okna, otworzyła je, a gdy na jej dłonie spadło kilka dużych płatków śniegu zaczęła piszczeć z radości.

-Roxy, Julie obudźcie się! Śnieg! Dużo śniegu!! – krzyczała i próbowała ściągnąć kołdrę z Roxanny. Ta nie była zbyt zadowolona, ale jak tylko zorientowała się o czym jej przyjaciółka próbowała jej powiedzieć wstała szybkim ruchem i także podeszła do okna i pozwoliła by śnieżynki opadały na jej ręce. Już po chwili we trzy skakały po całym dormitorium, ciesząc się jak dzieci, z tego ze spadł śnieg. Lepiej późno niż wcale…

-Boże ludzie, zamknijcie mordy! – wrzasnęła po jakichś pięciu minutach Jessica. Dziewczyna zawsze lubiła sobie dłużej pospać, a wszyscy sądzili, że jakby mogła, to by w ogóle nie wstawała.

-Jess, zobacz, śnieg wreszcie spadł! – jej bliźniaczka podbiegła do jej łóżka i pociągnęła ją za ręce do góry, z niemałym trudem.

-Tak samo jak co roku, wielka sprawa – powiedziała i obróciła się na piecie wracając do ciepłego łóżka.

-Zawsze tak mówisz a jak przyjdzie co do czego, to najdłużej chcesz się bawić!

-To będę się bawić jak wstanę, a teraz mnie zostawcie! – zakryła się po głowę kołdrą tak, że było widać tylko kilka blond pasemek na poduszce. Godzinę później, gdy wszystkie cztery wstały poszły na lekcje jak na stypę, spoglądając tęsknie za okna. Profesor Aldren, na obronie przed czarna magia, przynudzał jak nigdy, na transmutacji też tylko teorii się uczyli, a historia magii nie wyróżniała się w żaden sposób od innych lekcji. W końcu, po kilku bardzo długich godzinach nadeszła pora obiadu. Wszyscy zjedli w tempie błyskawicznym i wybiegli na błonia. Śnieżki zaczęły latać we wszystkie strony, na ziemi pojawiło się ze sto orzełków a po chwili bałwany nabierały kształtów.

Lily toczyła spokojnie małą śnieżną kulkę na tułów bałwana, gdy niespodziewanie coś uderzyło ja w głowę. Odwróciła się z udawanym oburzeniem, ale gdy tylko zobaczyła kto w nią rzucił śnieżką, udawanie zniknęło. Przymrużyła oczy i popatrzyła ze złością na śmiejącego się Jamesa, który właśnie przybijał piątkę Syriuszowi.

-Potter, czego chcesz? – zapytała ruda.

-Pobawić się. Oj daj spokój Evans, przecież wiesz jak dobrze nam razem było! – Lily na te słowa zrobiła się czerwona z wściekłości.

-Nigdy nie byliśmy razem…

-Chodzi mi o to ze byliśmy takimi świetnymi przyjaciółmi! – przerwał jej.

-Mówiłam ci coś o przerywaniu! – mina i głos Lily sprawiły ze James skulił się w sobie – Gdyby nie to że jesteś takim głupim, zdziecinniałym kretynem, może nadal bylibyśmy przyjaciółmi!

-Ale oni Cię obrażali!

-Nie powinieneś się bawić w zasranego bohatera! Nie prosiłam Cię o pomoc! I dlaczego tylko Snape’a poturbowałeś? Bo jest od ciebie słabszy! Komuś silniejszemu byś się nigdy nie postawił, tylko byś uciekł i schował się pod swoim łóżeczkiem! – James otwierał już usta żeby zaprzeczyć ale Lily kontynuowała – I pomyśleć że rozważałam by się z Tobą umówić na randkę! – obróciła się na pięcie i szybkim krokiem wróciła do zamku, zostawiając zdumionego chłopaka na błoniach. Dziewczyny podążyły za nią a chłopaki zostali z Jamesem.

-No to schrzaniłeś sprawę… - Syriusz poklepał przyjaciela po ramieniu.

* * *

Lily wbiegła do dormitorium trzaskając za sobą drzwiami. Roxy, Julie i Jessie wkroczyły zaraz po niej. O dziwno, ruda nie płakała, tylko siedziała na swoim łóżku i ciężko oddychała. Roxy spojrzała przelotnie na kalendarz. Trzydziesty pierwszy stycznia. Fajny koniec miesiąca. Westchnęła i usiadła obok Evans i objęła ja ramieniem, starając się ją pocieszyć. Po krótkiej chwili zerwała się z łóżka i spojrzała jeszcze raz na kalendarz. Trzydziesty pierwszy stycznia!

-O boże Lily, dzisiaj są twoje urodziny! – krzyknęła, a bliźniaczki oraz solenizantka zrobiły zdziwione miny.

-No faktycznie! – zawołała Lilka. Zapomniała o wściekłości na Pottera i zaczęła się śmiać sama z siebie. Zapomniała o własnych urodzinach!

-Lily, przepraszam!

-Jak mogłyśmy zapomnieć?!

-Strasznie nam przykro! – dziewczyny rzuciły się na nią przepraszając i błagając o wybaczenie.

-Dobra, nic się przecież nie stało! Ja sama zapomniałam!

-No tak, ale jesteśmy twoimi przyjaciółkami…

-W porządku! Wybaczam wam! – dziewczyny umilkły i zaczęły składać jej życzenia. Gdy już skończyły, postanowiły że zorganizują jej przyjecie. Lily zaprzeczyła i stwierdziła że chce tylko kameralny wieczorek z nimi w dormitorium. Długo je przekonywała że nie chce nic więcej, ale w końcu się zgodziły.

* * *

-Dzisiaj są jej urodziny – powiedział smętnie okularnik, jak już byli w dormitorium.

-Wiemy – odpowiedzieli jego przyjaciele chórkiem.

-Zepsułem jej urodziny – jego mina była bezbarwna a w oczach nie dało się zauważyć tych wesołych iskierek które przecież zawsze tam widniały.

-Oj tam, oj tam, nie jest tak źle! – Syriusz starał się rozładować sytuacje, bezskutecznie.

-Pewnie nie będzie mnie już dzisiaj chciała widzieć, a ja mam dla niej prezent - mówiąc to, wyciągnął z szafki mały pakunek, owinięty zielonym papierem.

-Zawsze możesz się włamać do jej dormitorium – zaproponował Black z iście huncwockim uśmiechem.



* * *

Dziewczyny siedziały na w piżamach z kremem na twarzy, poduszkach rozłożonych na podłodze dormitorium, plotkowały, obrażały Pottera, jadły ciastka, obrażały Pottera, piły piwo kremowe i jeszcze trochę Pottera po obrażały. Okazało się, ze Roxy wie gdzie się znajduje kuchnia i Lily już nigdy nie będzie musiała prosić chłopaków o przyniesienie żarcia. Lily zapomniała o zajściu na błoniach i świetnie się bawiła. Oczywiście to nie znaczy że zapomniała o złości na chłopaka. Postanowiła sobie że jeśli go dzisiaj zobaczy to bez większych ceregieli wydłubie mu oczy, obetnie jaja, wsadzi jaja do oczodołów, a oczy przyczepi do… no, na miejcie jąder.

W czasie postanawiania, usłyszała bardzo głośnie pukanie do okna. Wszystkie odwróciły głowę w tą stronę i pisnęły z przerażenia. Okno się otworzyło z cichym trzaskiem i do środka wlecieli czterej chłopcy. Policzki Lily przybierały koloru jej włosów, a jej oczy trzaskały piorunami.

-Potter! Co ty sobie, do jasnej cholery wyobrażasz?! – wrzasnęła i gwałtownie wstała, rozlewając przy tym swoje piwo kremowe i wysypując wszystkie ciasteczka.

-Przecież ci już odpowiedziałem na to pytanie w powozie. Jak chcesz mogę ci przypomnieć. Wyobrażam sobie ciebie....

-Zamknij ryja!!! I wynocha stad!!! Nie dość że po południu zepsułeś mi humor, to jeszcze teraz musisz to robić?!! –na widok jej miny zrobił krok w tył. Była czerwona na całej twarzy, zmrużyła gniewnie oczy, zwężyła usta w cieniutką linię i zmarszczyła czoło.

-Ale ja ci tylko chciałem dać prezent – pisnął cicho i zrobił minę niewiniątka.

-Nie chce twojego zasranego prezentu! Najlepszym prezentem od ciebie byłoby jakbyś się wreszcie ode mnie odczepił!!! Czy ty jesteś aż taki głupi i nie rozumiesz jak się do ciebie mówi po ludzku, że nie chce cię oglądać, nie chcę z Tobą rozmawiać i że NIGDY W ŻYCIU SIĘ Z TOBĄ NIE UMÓWIĘ!!!!!? – z każdym słowem zbliżała się do niego, a on się odsuwał do tyłu.– DOROŚNIJ I ZOSTAW MNIE W SPOKOJU!!! – gdy skończyła James siedział skulony w rogu a Lily stała nad nim żwawo gestykulując.

-To ja może zostawię prezent tutaj? – powiedział cicho przestraszonym głosem, położył mały zielony pakunek na podłodze i wstał uciekając z pokoju. W ostatniej chwili udało mu się uniknąć oberwania po głowie zielonym pudełeczkiem. Rozległa się głośna syrena i reszta chłopaków podeszła do drzwi i je otworzyli. James leżał na dole rozmasowując sobie tyłek. Chłopaki zjechali jak na zjeżdżalni i poklepali go po ramieniu. James wstał z impetem i poszedł do swojego dormitorium, potrącając przy tym wszystkich i wszystko na swojej drodze. Trzasnął drzwiami, potem drugimi od łazienki, potem, wychodząc z niej, znowu i rzucił się na łóżko. Wyciągnął z pod poduszki zdjęcie rudowłosej dziewczyny i je podarł na szesnaście drobnych części a potem spalił zaklęciem Incendio. Wstał i kopnął kolumnę, ale zaraz tego pożałował. Palce u nóg zaczęły go okropnie bolec i kolumna zaczęła pękać. Gdy skończył mówić 'o cholera', dormitorium przypominało ruinę. Jego baldachim zwalił się na łóżko Syriusza, baldachim Syriusza zwalił się na łóżko Remusa, a jego z kolei na szafę, która także się przewróciła wysypując cala swoja zawartość. Tylko łóżko Petera było nie uszkodzone W tym momencie otworzyły się drzwi i stanęła w nich reszta Huncwotów. Rozglądnęli się po pomieszczeniu i wytrzeszczyli oczy.

-Upss – powiedział Jamie.

-Upss? UPSS!? – czerwony na twarzy Remus podszedł do niego machając rekami we wszystkie strony – Cały dzień wczoraj sprzątałem!!

-Sory – okularnik zrobił skruszona minę i podrapał się po głowie – jest takie zaklęcie które sprząta ale nie wiem jakie...

-To się dowiedz, bo tym razem nawet palcem nie kiwnę żeby doprowadzić to do porządku!

-Dobra, idę do biblioteki! – krzyknął i wybiegł z dormitorium. Chłopaki popatrzyli na niego zdziwieni (żadem z nich nie pamiętał czasu, jak James tak się wyrywał do biblioteki) i wyszli za nim, by usiąść w Pokoju Wspólnym.



* * *

-Jak ja nienawidzę tego głupiego, nienormalnego, skretyniałego, idiotycznego, debilnego, imbecyla!!! – warknęła Lily, po czym wydała z siebie bliżej nie określony odgłos.

-Lily, nie bądź niesprawiedliwa, on chciał ci tylko prezent dać – powiedziała Julie, wszechwiedzącym głosem.

-Taak, a przedtem tylko się nam włamał do dormitorium, tylko znęcał się nad słabszymi, tylko mnie cały czas denerwował i tylko mi uprzykrzał wszystkie lata w tej jebanej szkole! – Akcentowała każde słowo „tylko” – Nienawidzę go! – mówiąc to wstała i podeszła ciężkim krokiem do drzwi – idę się przejść – dodała spokojnie i wyszła. Zeszła po schodach i przeszła przez cały Pokój Wspólny ignorując zaciekawione spojrzenia wszystkich. Mieli na co patrzeć... Była w piżamie w króliczki, białe plamy kremu do twarzy były rozmazane przez łzy i prześwitywały zza nich zaróżowione policzki. Dłonie miała mocno zaciśnięte a na stopach miała niebiesko-różowe kapcie z kotami. I szła tak przez środek pokoju z dumnie uniesiona głowa. Wyszła z pomieszczenia człapiąc przy tym laczkami.

Przeklinała się w duchu że nie wzięła jakiejś bluzy lub szlafroka. W Pokoju Wspólnym i dormitorium było ciepło, ale tutaj, na kamiennym, nieogrzewanym korytarzu trzęsła się z zimna. Otuliła się mocniej dość cienka bluzka od piżamy i zaczęła iść. Nie patrzyła gdzie idzie, nie obchodziło ją to. Szła tam gdzie ją nogi poniosą i zastanawiała się czy może na serio zbyt surowo potraktowała Pottera. Szybko odpędziła od siebie ta myśl. „Zasłużył sobie” pomyślała. „Urodziny udane, nie ma co!” Myślała o tym jakby jej urodziny wyglądały gdyby nie była czarownica. Nigdy by się nie dowiedziała o magii, nie poszła by do tej wspanialej szkoły i nie poznałaby dziewczyn. Nagle zrobiło się ciemno. Wszystkie pochodnie zgasły; zaczęła się cisza nocna. Pomyślała że powinna już wracać i obróciła się na pięcie z przerażeniem stwierdzając że nie wie gdzie jest. Nie patrzyła na drogę a w Hogwarcie wszystkie korytarze wyglądają bardzo podobnie. W nocy wyglądają tak samo.

Zrobiła niepewny krok do przodu. Usłyszała szelest za sobą i obróciła szybko głowę. Zobaczyła jedynie ciemność. Serce zaczęło jej bić jak szalone, oddech się jej przyśpieszył i poczuła jak się jej robi gorąco. Zaśmiała się.

-Dobra Lily, popadasz w paranoje – powiedziała sama do siebie – nikogo tu nie ma, to jest Hogwart, najbezpieczniejsze miejsce na ziemi, nic ci się tu nie stanie.

-Nie byłbym tego taki pewny... – usłyszała szept za uchem. Przerażenie, niepewność, panika, strach. To można było dostrzec w jej spojrzeniu. Ktoś zaśmiał się przy jej szyi, wywołując u niej dreszcze. Chciała krzyczeć, ale nie mogła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Poczuła jak silna dłoń zaciska się na jej przedramieniu. Ból jaki poczuła sprawił że odzyskała swoją pewność siebie.

-Zostaw mnie ty głupi kretynie, czego chcesz!? – wrzasnęła i zaczęła się wyrywać. On był jednak silniejszy. Przygwoździł ja do ściany, druga ręka szukając klamki do drzwi. Gdy w końcu znalazł, otworzył je i wepchnął czternastolatkę do środka. Upadła na posadzkę. Mężczyzna wszedł i stanął nad nią. Światło księżyca oświetliło jego twarz. Usta Malfoya układały się w szyderczy uśmiech a jego oczy były przepełnione nienawiścią. Spojrzała na niego zdziwiona; nic mu przecież nigdy nie zrobiła, o co mu chodzi?

-Czego ode mnie chcesz? – powtórzyła pytanie podnosząc się powoli. Odpowiedział swoim słynnym, ironicznym uśmieszkiem – Nic ci nigdy nie zrobiłam!

-Powiedzmy, ze chce się odpłacić za te wszystkie szlabany, odjęte punkty i za Yaxley'ego– z każdym słowem zbliżał się do niej.

***

Mała dziewczynka z krótkimi, rudymi warkoczykami szła samotnie korytarzem. Błądziła, szukając swojej klasy od transmutacji, gdy usłyszała czyjś krzyk. Pobiegła w tamta stronę i to co zobaczyła wypełniło ją przerażeniem. Na podłodze leżała zakrwawiona dziewczyna, około czternaście lat, a nad nią stali dwaj chłopcy, z uniesionymi różdżkami. Jeden,, był o wiele starszy, a ten drugi, był w wieku dziewczyny. Chociaż jej twarz była zmasakrowana, Lily rozpoznała w niej Amelie, ścigająca Gryfonów.

-Zostawcie ją! – wrzasnęła, zanim ugryzła się w język. Chłopcy zaprzestali rzucania zaklęć i zwrócili się do niej. Popatrzyli się na nią z rozbawieniem.

-A co nam zrobisz? – powiedział młodszy, przeciągając lekko sylaby. Jego towarzysz się zaśmiał i uniósł różdżkę. Lily spanikowała, nie znała żadnych zaklęć, a oni mogą z nią zrobić co tylko chcą. Nie chciała skończyć jak Amelia, wiec zrobiła niepewny krok do tylu.

-P-powiem Dumbledore’owi! – krzyknęła, co wywołało jeszcze większa salwę śmiechu.

-Nie radzę złotko. No, chyba ze masz ochotę skończyć jak ta twoja szlamowata przyjaciółka... – Lily przełknęła głośno ślinę, zrobiła drugi krok w tył, po czym puściła się biegiem w druga stronę. Jak najdalej od nich. Oglądnęła się za siebie i tym momencie na kogoś wpadła. Prawie się przewróciła ale ten ktoś ją przytrzymał. Uśmiechnęła się z chęcią przeproszenia i podziękowania, ale jak zobaczyła kto to zaczęła krzyczeć coś niezrozumiałego i ciągnąc osobę za sobą. Przysadzisty profesor, z sumiastymi wąsami z rozbawieniem poszedł za nią, prosząc o uspokojenie się i wytłumaczenie.

-Panie profesorze, bo ja szłam na transmutacje i potem ktoś krzyczał i poszłam zobaczyć i tam tacy dwaj chłopcy byli i ona tam leżała i była zakrwawiona i oni się ze mnie śmiali i ja chciałam powiedzieć profesorowi Dumbledore’owi, ale nie wiem gdzie jest jego gabinet i oni tam nadal są i oni mówili że jak komuś powiem to mi też coś zrobią, ale ja musiałam panu powiedzieć bo przecież jej tak tam nie zostawię i oni tam nadal są i ja nie wiem co robią, ale coś bardzo złego bo ona tam była cala we krwi! – Powiedziała wszystko na jednym wydechu – Niech się pan pospieszy! - Z tego co zrozumiał profesor, ktoś się nad kimś znęcał wiec poszedł szybko za dziewczynka. Doszli do korytarza i profesor Slughorn zobaczył dwóch uczniów ze swojego domu. Gdy oni go spostrzegli, wymienili przestraszone spojrzenia i tym razem to oni puścili się biegiem przed siebie, zostawiając Amelię.

-Jak masz na imię? – zapytał nauczyciel.

-Lily, a to jest Amelia – powiedziała już spokojniej.

-Chodź, zaniesiemy Amelię do Skrzydła Szpitalnego, a potem pójdziesz do Dyrektora i mu wszystko opowiesz, dobrze? – Lily pokiwała głową. W Skrzydle Szpitalnym pielęgniarka zapewniła ich że Amelia z tego wyjdzie. Dzień później, Yaxley'ego już nie było w szkole, ale tego drugiego nie potrafili rozpoznać.


***

-Chyba nie myślałaś że ujdzie ci to na sucho? Yaxley został wywalony ze szkoły przez ciebie. Musisz teraz za to zapłacić – ironiczny uśmiech, który sprawiał ze wygląda przerażająco, nie schodził mu z ust.

-Wyleciał przez swoja własna głupotę! Jakby nie znęcał się nad Amelia to nic by się nie stało! To już nie moja wina że jest skretyniałym sadystą, zasłużył sobie na to! A jak ty mi coś zrobisz, też cię wyrzucą! – nie panowała nad swoimi emocjami. Próbowała trochę ochłonąć ale napawała ją złość na Malfoya, na siebie, na Pottera. Nie umiała trzymać w sobie tego dłużej, chociaż wiedziała że jak się zaraz nie przymknie to będzie jeszcze gorzej. Cokolwiek ten arystokrata chciał jej zrobić, wiedziała że nie będzie to mile.

-Nie pogarszaj sobie sprawy, złotko – słysząc to słowo zamarła na chwile. Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy na sekundę.

-Co chcesz mi zrobić debilu? – zapytała spokojnie. Skutecznie chowała swój strach. Nie chciała mu dać tej satysfakcji, nie będzie pokazywała ze się go boi, bo to go tylko jeszcze bardziej uszczęśliwi. Zrobił kilka kroków w jej stronę, ona oddalała się do tylu. Gdy poczuła za plecami zimna ścianę, panika wypełniła jej serce. Chłopak cały czas się zbliżał. Przygwoździł jej ręce do ściany mierząc ją spojrzeniem.

-Jesteś taka ładna... Szkoda. – Ich nosy się prawie stykały. Lily właśnie zdała sobie sprawę z tego, co zaraz nastąpi. Bicie serca jej diametralnie przyśpieszyło, poczuła że robi się jej gorąco. Z szybkim oddechem, próbowała się wyrywać. Gdy poczuła ciasne łańcuchy oplatające jej ręce i nogi i przywierające do ściany, zaczęła krzyczeć.

-Nikt cię już nie usłyszy, nie trać oddechu kochana – rzekł, dotykając jej szyi opuszkami palców. Poczuła okropne ciarki przeszywające jej skore – Nikt cię tutaj nie uratuje – szepnął jej do ucha. Popatrzył na jej twarz – Taka ładna. Gdyby nie ta twoja szlamowata krew. Szkoda że miałaś takich rodziców. Matka i ojciec, oboje mugole... To musi być okropne – Lily już nie wytrzymywała, więc zrobiła rzecz która pierwsza przyszła jej na myśl. Plunęła mu w twarz. Jego mina wyrażała zdziwienie jak i lekki podziw. Wytarł się i powiedział – Odważna jesteś. Uważaj żeby ta odwaga nie wprowadziła cie w kłopoty... Och, przepraszam, już w nich jesteś.

-Jesteś ohydny! Brzydzę się takimi ludzmm... – zatkał jej usta językiem. Wpijał się w jej usta z brutalnością, nie pozwalając jej nawet złapać oddechu. Bez żadnych uprzedzeń jego ręce powędrowały do jej piersi. Unieruchomione ręce i nogi nie pozwalały się jej bronić. Chociaż łzy pchały się jej do oczu, próbowała za wszelka cenę je powstrzymać; nie miała najmniejszej ochoty okazywać słabości przed Malfoyem. Poczuła jak jej się koszula podnosi. Jego ziemne, szorstkie ręce wędrowały po całym ciele, jego usta nie odrywały się od jej, nawet na sekundę. W końcu się od niej odsunął. Odszedł na jeden krok i ponownie zmierzył ją spojrzeniem. Młoda Gryfonka oddychała głośno, patrzyła na niego z odrazą i strachem. On zastanowił się chwilę i wyciągną różdżkę. Lily modliła się w duchu żeby ją puścił, żeby odczarował te łańcuchy i pozwolił jej wrócić do dormitorium. Niestety usłyszała tylko jak cicho mówi „Sectumsempra”. Poczuła palący ból przy obojczyku i na ramieniu i zobaczyła jak jej rozcięta bluzka barwi się na czerwono. Zachłysnęła się powietrzem i jęknęła. Blondyn uśmiechnął się triumfalnie jednym szybkim ruchem zerwał z niej bluzkę. Po chwili zrobił to samo ze spodniami. Oczy znowu napełniły się łzami, ale i tym razem nie pozwoliła żadnej spłynąć.

-No, no, no. Nieźle. Dobry wybór. Wiesz Evans, nigdy nie rozumiałem czemu Potter zawraca sobie głowę taka szlamą jak ty, ale teraz to całkowicie go popieram – na wzmiankę o Potterze przypomniało sobie jak kiedyś mówiła że wolała by się przespać z Malfoyem za pieniądze niż umówić się z Jamesem. Teraz dała by wszystko żeby być z nim na jakieś głupiej randce, na spacerze czy gdzieś tam. Zamiast tego, patrzyła jak jej największy wróg, rozpina przed nią rozporek ze swoim ironicznym uśmieszkiem. Zacisnęła mocno powieki, czekając na nieuniknione. Ból jaki poczuła kilka sekund później, zostanie z nią na zawsze, będzie nawiedzał we śnie i na jawie. To było o tysiąc razy gorsze niż rozcięte ramie, czy obite plecy. Ktokolwiek powiedział ze ból psychiczny jest gorszy od fizycznego... Może i jest. Ale oba naraz, porażona psychika i poturbowane ciało, to najgorsze przeżycie jakie ją kiedykolwiek spotkało. Teraz już jej nie obchodziło czy płacze, czy krzyczy, po prostu chciała żeby to się wreszcie skończyło. Ból nie odchodził. Z każdym jego ruchem robił się coraz intensywniejszy, rozchodził się po całym kawałku jej drobnego ciała. Krzyknęła przeraźliwie, nie mogąc już wytrzymać. Wciąż miała zamknięte oczy, nie chciała patrzeć na jego twarz, widzieć jego zadowolonej miny, uśmiechu. Nie słyszała nic, prócz swoich krzyków agonii. Niespodziewanie, Malfoy przestał. Cały czas krzyczała, cały czas czuła ból, ale nie był już tak przeszywający. Usłyszała głuchy łoskot pod stopami, ale bała się otworzyć oczy.

-O mój boże, Lily! – zatroskany, głos chłopaka dotarł jej słuchu. Od razu go poznała. Z zamkniętymi oczami i wielka radością poznała, że stoi przed nią James Potter. Poczuła jak kładzie na niej jakiś materiał. Gdy tylko odkuł jej ręce od ściany, osunęła się po niej i bezwładnie usiadła na podłodze zakrywając twarz dłońmi. James okrył ja szczelnie swoja szata i podniósł delikatnie jej wątłe, obolałe ciało.

-Już dobrze, jestem przy tobie – powiedział kojąco, próbując uspokoić łkająca dziewczynę która wtuliła twarz w jego tors. Mieszanina krwi i łez pobrudziła jego koszule. Szedł szybko, szepcąc słowa otuchy. Po kilku sekundach, zasnęła.