poniedziałek, 11 lutego 2013

16) Powrót do normalnosci


Lily leżała po raz kolejny od dwóch tygodni w szpitalu. Lądowała tu codziennie od swoich pamiętnych urodzin. W nocy budziła się z krzykiem, w dzień miewała ataki paniki gdy tylko zobaczyła kogoś, to chociaż trochę przypomina wyglądem lub zachowaniem Malfoya. Jego oczywiście już nikt w szkole nie widywał; został wyrzucony i wysłany do Azkabanu gdy tylko dyrektor się o wszystkim dowiedział. Na nieszczęście Jamesa, dowiedział się bardzo wcześnie i chłopak nie mógł własnoręcznie pomścić swojej ukochanej. Gdy tylko zaniósł Lily do pielęgniarki, ta poinformowała Dyrektora. W następny dzień, Malfoya już nie było, a o incydencie nikt nie wiedział i nikt nie miał się dowiedzieć. 



* * *



Obudziła się w łóżku szpitalnym. Po raz pierwszy od kilkunastu nocy, nie miała koszmaru. Nie widziała jego okropnej twarzy we śnie, nie czuła bólu, spała spokojnie całą noc. Zaczynało się robić widno gdy otworzyła powieki i ku jej zdziwieniu, bez żadnego szczególnego powodu, czuła się szczęśliwa. Chociaż obraz Malfoya stojącego nad nią triumfalnie nadal malował się w jej umyśle, nie był już aż tak wyrazisty i żywy. Pierwszy raz od kilkunastu dni, szczerze się uśmiechnęła.

Podniosła się na łokciach i wypiła środek uspakajający i jakiś inny eliksir który zostawiła jej pani Pomfrey wczorajszego wieczoru. Od razu poczuła się o wiele lepiej. Ciepło rozlewające się po jej ciele i spokojne bicie serca sprawiało wrażenie oazy spokoju, jakby była w raju. Położyła się z powrotem, dziękując panu bogu że nie ma w szkole Malfoya i modląc się by ten koszmar się wreszcie skończył. Zastanawiała się która godzina ale nie chciało się jej podnieść oczu i spojrzeć na zegarek. „Jak pani Pomfrey tu przyjdzie to będzie ósma...” Pomyślała z lekkim uśmiechem i wtedy usłyszała ciche skrzypniecie. Chociaż oczy miała zamknięte, wiedziała, że to pielęgniarka przyszła by sprawdzić jak czuje się jej pacjentka. Poczuła, że ktoś podchodzi do niej i staje obok jej łóżka.

- Jak się czujesz złotko? – gdy usłyszała przepełniony jadem głos, otworzyła szeroko oczy, a gdy zobaczyła arystokratyczna twarz blond włosego chłopaka zaczęła krzyczeć. Wstała momentalnie z łóżka i pobiegła do drzwi od gabinetu pani Pomfrey. Wrzeszczała żeby otworzyła, waląc w nie mocno pięściami.

- Nie trać sił, nie otworzy – powiedział spokojnie, zbliżając się do niej nieznacznie.

- Nic mi nie zrobisz. To tylko sen. Tylko sen – mówiła z zamkniętymi oczami, szczypiąc się bez przerwy. Chciała się już obudzić, wypić następną dawkę eliksiru uspakajającego. Znowu panika i strach ją całą wypełniły. Tak samo jak wtedy, przywarła plecami do ściany, tak samo jak wtedy zacisnęła powieki, tak samo jak wtedy poczuła potworny ból w dole brzucha. Nagle wszystko się skończyło. Nadal krzycząc otworzyła oczy i zobaczyła zatroskaną twarz młodej pielęgniarki. Ze łzami spływającymi po policzkach połknęła dwa małe kieliszki eliksirów, oddech i bicie serca się jej umiarkowały.


***


Był czternasty luty. Walentynki. Dzień zakochanych. Jakkolwiek chcecie to nazwać, ale ten dzień był, jak co roku, przepełniony miłością. Pary chodziły po ośnieżonych błoniach trzymając się za ręce, zakochani wyznawali sobie miłość a inni udawali, że wcale nie są zakochani w tej drugiej osobie, tylko wyszli razem na przyjacielski wieczorek. Kilka osób wmawiało wszystkim, że nie lubią walentynek, że to tylko święto komercyjne, a tak na prawdę serce im się krajało gdy spędzali ten dzień samotnie. I jeszcze nieliczni którzy na prawdę nie przepadali za tym świętem.

Lillianne Margaret Evans przez ostatnie trzy lata należała do tej ostatniej grupy. W tym roku jednak, chciała z kimś spędzić walentynki. Z kimkolwiek. Zawsze zostawała sama w dormitorium, podczas gdy jej przyjaciółki były z kimś na randce. Nawet Julia, chociaż nie interesuje się chłopcami, zawsze w walentynki znikała gdzieś na cały dzień i nigdy nie chciała powiedzieć gdzie. W tym roku, Lily chciała żeby było inaczej. Chciała pójść do Hogsmead na piwo kremowe z jakimś przystojniakiem, potem wrócić i opowiedzieć dziewczynom jak było cudownie. „I tak będzie jak co roku. Chociaż nie... Będzie jeszcze gorzej. W tym roku spędzę walentynki w szpitalu, miewając koszmary” pomyślała sceptycznie i wykrzywiła usta w grymas niezadowolenia, idąc korytarzem w stronę dormitorium. Codziennie tam rano szła, by po, lub w trakcie lekcji wrócić do skrzydła szpitalnego, po następnym ataku paniki.

- Hej wam! – powiedziała jak tylko weszła do swojego pokoju.

- Lily! Jak się czujesz?

- W porządku?

- Powiesz nam wreszcie co ci jest?!

- Tak, wszystko w porządku, dzięki za troskę... Roxy, już ci mówiłam; nic mi nie jest, jestem po prostu przemęczona.

- To nie może być tylko z przemęczenia! – krzyknęła Roxy – Nie odzywam się do ciebie dopóki mi nie powiesz co się z tobą dzieje!

- Roxy! Nic się nie dzieje! Za dużo się uczyłam, za mało spalam i cały czas chodziłam zdenerwowana, to nic takiego! – odpowiedziało jej milczenie – Świetnie! Nie dość ze spędzam całe dnie i noce w szpitalu, to jeszcze moja przyjaciółka się na mnie obraża bez powodu! Normalnie, zajebiście! – wzięła swoje szaty szkolne i zatrzasnęła się w łazience. Po chwili było słychać głośny huk i jeszcze głośniejsze przekleństwo.

- Lilka? Co się stało? – Spytała Julie przerażonym głosem. Lily wyszła z łazienki, ubrana w szlafrok, cala we łzach. Rzuciła się na swoje łózko w zaczęła głośno łkać w poduszkę. Bliźniaczki popatrzyły na Roxy z wyrzutem a ta zrobiła skruszona minę. We trzy podeszły i usiadły przy niej.

- Lily, przepraszam – cichy głos Roxanny był ledwo słyszalny przez płacz Rudej – po prostu się o ciebie martwię, chciałabym wiedzieć co robić, jak ci pomoc.

- Miałaś się do mnie nie odzywać! – rudowłosa krzyknęła z goryczą w glosie gwałtownie się podnosząc. Wybiegła z dormitorium i skierowała się z powrotem do skrzydła szpitalnego. Postanawiła ze lekcje ma bardzo głęboko gdzieś, zapukała mocno i weszła nie czekając na odpowiedz. Niestety nikogo tam nie zastała. Zdenerwowana, wysiliła umysł i starała się przypomnieć gdzie Pani Pomfrey trzyma eliksiry uspakajające. Rozpoczęła poszukiwania na ślepo. Wertowała wszystkie półki, aż w końcu, w ostatniej szufladzie, znalazła to czego potrzebowała; mała fiolka z fioletowym płynem, została opróżniona w tempie błyskawicznym. Trzymając się swojego postanowienia, ułożyła się wygodnie w najbliższym łóżku, opuszczając spokojnie powieki. Nie leżała długo, a usłyszała ciche skrzypniecie drzwi i delikatnie kroki kobiety. Otworzyła leniwie jedno oko by spostrzec młodą pielęgniarkę, podążająca w jej stronę. Zamknęła szybko oczy i zaczęła udawać ze śpi; nie chciała teraz z nikim rozmawiać, a wiedziała, że Pani Pomfrey zadawałaby pytania. Leżała wiec w bezruchu, modląc się żeby Pomfrey sobie poszła i zostawiła ją sama. Lily odetchnęła z ulgą i pozwoliła myślom płynąć w najróżniejsze kierunki. Na szczęście nie była w ogóle zmęczona, wiec nie musiała powstrzymywać się od zasniecia.

Leżała w pozycji embrionalnej przykryta kołdra po sam czubek głowy i, nie wiadomo dlaczego, zastanawiała się nad tym, jak bardzo smakują jej mandarynki. Nie pomarańcze, tylko małe słodko-kwaśne mandarynki, takie jak te, które jadła u swojej babci Ruperty, zanim jeszcze wiedziała o magii. Jak jeszcze żyła, była dla Lily największym oparciem, nie bała się jej powiedzieć o niczym, ponieważ wiedziała, że babcia ją zrozumie i dobrze doradzi. Teraz by pewnie powiedziała:

„Lily, kochanie, nie możesz uciekać od swoich problemów, musisz stawić im czoło. I najłatwiej ci będzie gdy przyjaciele pomogą, nie boj się z nimi rozmawiać o trudnych sprawach. Jeśli nie zrozumieją, to znaczy ze nie są prawdziwymi przyjaciółmi.”

Lily uśmiechnęła się smutno i pojedyncza łza spłynęła po jej policzku na wspomnienie babci. Nie minęła minuta a dziewczyna wstała i z wojowniczą miną poszła wolnym krokiem do dormitorium. „Umyje się, ubiorę, pójdę na lekcje. Nie mogę cały czas użalać się nad przeszłością, koniec!” Z takim nastawieniem przygotowała się do szkoły i poszła na lekcje zaklęć. Dumna z siebie, zapukała cicho w drzwi i słysząc ciche „Proszę” weszła do klasy. Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę a na zdziwione miny jej przyjaciół odpowiedziała uśmiechem.

- Och, Lily, jednak przyszłaś. Już się dobrze czujesz? – zapytał piskliwym głosem, mały profesor Flitwick. Lily kiwnęła potwierdzająco głową, zajęła swoje miejsce kolo Roxanny i wyjęła potrzebne książki. – Roxy możesz wytłumaczyć Lily co teraz robimy? – zapytał z uśmiechem o czym wrócił do tłumaczenia czegoś klasie.

- Lily, przepraszam, jak nie chcesz mówić co się dzieje to nie musisz. Na prawdę, bardzo mi przykro, nie powinnam tak na ciebie naskakiwać, przepraszam – szepnęła Roxy ze skruszona mina.

- Nie Roxy, to ja przepraszam, wiem ze się o mnie martwiłaś, nie powinnam być taka skryta, ale na prawdę już jest wszystko dobrze - powiedziała Ruda i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

- Na pewno? Bo wiesz ze możesz mi powiedzieć o wszystkim?

- Wiem.

Przyjaciółki przytuliły się mocno, telepatycznie dziękując sobie nawzajem.

- Panno McDonald, Evans, na pewno o lekcjach rozmawiacie? – Zapytał nauczyciel, przerywając tym ich uścisk.

- Eee, tak, ja właśnie dziękuję Roxy, że tak dobrze mi wszystko wytłumaczyła – rzekła Lilka pewnym głosem a Roxy gorliwie pokiwała głową.

- Na prawdę? – zdziwił się Flitwick – w takim razie będziesz mogła powiedzieć o czym się teraz uczymy.

- No wiec... – Lily urwała i popatrzyła po klasie; wszyscy trzymali w reku różdżkę, ale przed nimi nic nie leżało, na tablicy widniał napis „zaklęcie przywołujące”- Na dzisiejszej lekcji, uczymy się zaklęcia przywołującego, formułka brzmi Accio, sprawia, że dany przedmiot przylatuje do osoby rzucającej zaklęcie. Może być używane na dwa sposoby: przez rzucanie czaru i wypowiedzenie nazwy pożądanego przedmiotu przez rzucającego zaklęcie, albo poprzez wskazanie różdżka na pożądany przedmiot podczas, lub natychmiast po wypowiedzeniu zaklęcia. – Lily z dumna mina umilkła i dziękowała bogu, że gdy się jej nudziło w szpitalu, czytała parę materiałów do przodu. Profesor aż otworzył usta z podziwu i nagrodził Gryffindor dziesięcioma punktami.

- No... Tak... wiec, co ja mówiłem? A no tak! – profesor znowu zabrał głos i zaczął przekazywać swoim uczniom jak poprawnie wymawiać zaklęcie.

- Hej, Lily – dziewczyna usłyszała za plecami chłopięcy szept. Odwróciła lekko głowę by spojrzeć na uśmiechniętą twarz Jamesa.

- Co?

- Dzisiaj są walentynki... – w jego oczach pojawiły się iskierki nadziei.

- Panno Evans, proszę się odwrócić i zająć się własną pracą – zabrzmiał donośny głos nauczyciela.

- Przepraszam – wymamrotała ruda i odwróciła się z powrotem do swojej ławki.

- No, te walentynki... – znowu usłyszała szept Pottera.

- Noo... Wiem.

- No wiec, może byś chciała je spędzić ze mną? – Lily chciała już odpowiedzieć że „czemu nie?”, ale zanim zdążyła otworzyć usta, James jej przerwał – No bo wiesz, skoro jesteśmy przyjaciółmi, i oboje nie mamy randki to czemu nie?

-Do... – Lily znowu chciała się zgodzić, ale profesor Flitwick znowu przerwał, prosząc o powrót do pracy.

-Po przyjacielsku, bez żadnych zobowiązań – po raz kolejny dobiegł ja szept Jamesa - To nie będzie randka czy coś, po prostu pójdziemy na gorącą czekoladę albo na piwo kremowe do Hogsmead, albo po prostu w pokoju wspólnym posiedzimy, albo cokolwiek chcesz. Wiesz, takie przyjacielskie spotkanie, bo jak nie mamy oboje z kim spędzić walentynek, to przecież możemy z przyjaciółmi. No oczywiście chyba ze już kogoś masz, to nie będę cie trzymał, idź z nim. No tak, czemu miałabyś ze mną siedzieć i nic nie robić jak możesz iść na randkę z kimś innym. Dobra Lily nieważne, może w następnym roku, albo po prostu kiedy indziej, sobie na spacer pójdziemy czy coś... – Skończywszy swój trajkot, zrobił minę zbitego psa i zaczął smętnie machać różdżka. Lily siedziała w miejscu z otwarta buzia i nie mogła wydobyć słowa. Odwróciła głowę i zwróciła się do Roxy.

- Co się właśnie stało? – zapytała ze zmarszczonymi brwiami, próbując pojąc sytuacje.

- Hmm... James cię zaprosił na przyjacielskie walentynki, ale dał sobie, poprzez ciebie, kosza...

- Aha... No dobra. – przytaknęła z namysłem i odwróciła się z powrotem do Pottera - James?

- Nie, Lily, nic się nie stało, na prawdę, nie musisz ze mną iść jak nie chcesz.

- James, do jasnej cholery, daj mi dojść do słowa! – w całej klasie zrobiło się cicho a Lily spaliła buraka i spuściła oczy. Gdy usłyszała głos profesora to aż podskoczyła.

- Panno Evans, Panie Potter! Proszę swoje osobiste kłótnie odbywać we własnym, wolnym czasie, nie na moich lekcjach! Minus dziesięć punktów, od obojga!

- Przepraszamy – powiedzieli oboje.

- Powtarzałem wam już trzy razy, więcej nie będę!

- To się już nie powtórzy – dodała speszona dziewczyna.

- Mam ogromna nadzieje, jak jeszcze raz będę musiał wam zwracać uwagę oboje dostaniecie szlaban.

- Jakby pan pozwolił Lily usiąść koło Jamesa to by się nie odwracała bez przerwy – powiedział dziarsko Syriusz.

- Nie będzie takiej potrzeby – rzekła przez zacienienie zęby ruda po czym odwróciła się i wypowiedziała zaklęcie, próbując przywołać do siebie swoją książkę. Niestety, książka się tylko lekko poruszyła. Do Lily przybliżyła się o około pół milimetra. Po drugiej stronie klasy zobaczyła jak Julie łapie książkę która właśnie do niej przyleciała a zaraz po tym, Remus robi to samo.

- Mam to gdzieś – jęknęła Jessie i położyła głowę na swoja ławkę – i tak się tego nigdy nie nauczę, po co w ogóle próbować?

- Jess, skup się! Zresztą, zbyt nie wyraźnie wymawiasz zaklęcie – pouczyła ja siostra prezentując jej jak ma to zrobić. Pod koniec lekcji połowie z uczniów udało się przywołać do siebie książkę, a druga polowa, no cóż, miała więcej zadań domowych. Na OPCM, profesor Aldren zaczął klasę zapoznawać z teoria zaklęcia Abscondere Maxima*, i zadał esej na 3 stopy o tym właśnie zaklęciu. Wróżbiarstwo minęło, jak zwykle, bardzo zabawnie, a transmutacja trochę nudno. Na szczęście nie było więcej lekcji i Gryfoni mieli wolne popołudnie. Dziewczyny spędziły je w dormitorium, na przygotowywaniu się do swoich walentynkowych randek a chłopacy na... niczym.


~ Jessie ~


Wysoki czarnowłosy chłopak stał pod wielkimi drzwiami i czekał cierpliwie na dziewczynę. Tim Morris, oparł się o ścianę i z rekami w kieszeniach spodni rozglądał się wokół, tak jak to robiło większość chłopaków przy nim. Zaczął tupać lekko nogą w rytm niesłyszalnej muzyki i wtedy ją zobaczył. Lekko podkręcone blond włosy, przewiązane jasno-niebieska wstążką, opadały z gracją na ramiona okryte czarnym odpiętym krótkim sweterkiem. Turkusowa zwiewna sukienka, puszczona pod biustem sięgała jej kostki falowała z jej każdym krokiem trochę odsłaniając zgrabne nogi i czarne balerinki. Niebieskie oczy podkreślone czarna kreska wędrowały po całym otoczeniu w poszukiwaniu swojego towarzysza, a gdy w końcu go znalazła, uśmiechnęła się serdecznie i podeszła do niego kręcąc przy tym biodrami.

- Jessie! Wyglądasz przepięknie! – powiedział Tim z niemałym zachwytem na co dziewczyna się zarumieniła i podziękowała. Szarmancko pocałował ją w dłoń i podał jej ramie.

- Nie wiedziałam, że jesteś takim gentlemanem – zaśmiała się biorąc jego ramie i pozwoliła się poprowadzić na błonia. Chociaż śnieg srebrzył się pod światłem księżyca, nie było wcale mroźnie. Wręcz przeciwnie, było całkiem ciepło, w końcu dopiero piąta godzina.

- Dużo rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz – powiedział z tajemniczym uśmiechem.

- To mi opowiedz.

- Ale co? – zapytał zmieszany.

- No jak to co? Od tego są pierwsze randki, żeby się poznać. Powiedz mi coś o sobie – poprosiła zatrzymując się na chwile by na niego popatrzeć. Zauważyła zastanowienie na jego twarzy a w jego oczach, strach? Jakby bal się jej cokolwiek wyjawić, z nieznanej przyczyny.

- Noo, jestem Puchonem z 5 klasy. Ale to już wiesz... A co chcesz wiedzieć?

- Cokolwiek, masz jakieś rodzeństwo? Skąd pochodzisz, bo nie wyglądasz na anglika?

- Rodzeństwa nie mam. Jestem z Grecji...

- Na prawdę? Mieszkałeś tam? – zapytała, tym samym rozpoczynając rozmowę. Już po chwili skrępowanie chłopaka całkowicie zniknęło, zrobił się bardziej wyluzowany, lecz w jego błękitnych oczach Jessie nadal mogła zobaczyć ze każde jego słowo jest przemyślane a on jest ostrożny żeby nie powiedzieć czegoś... Głupiego, czegoś czego nie powinien. Blondynka stwierdziła ze po prostu nie chce żeby ich pierwsza randka poszła źle, wiec się tym nie przejmowała.



~Julie~


Dziewczyna, odziana w czarne rurki i przydługi sweter, który sprawiał, że wygląda bardzo niewinnie i uroczo, siedziała w bibliotece, w najciemniejszym zakątku i czekała na swojego przyjaciela. Theodore miał przyjść przed 6, teraz było w pól do. Julie zawsze powtarzała, że woli chwilę poczekać niż się spóźnić, więc na spotkania przychodziła o trzydzieści minut wcześniej, jednak czasami bardzo tego żałowała, ponieważ siedzenie bezczynnie przez pól godziny, nie jest zbyt ciekawym zajęciem. Żeby zabić czas, splatała swoje włosy w warkocza, by po chwili go zniszczyć i zacząć od nowa, gdy zobaczyła niskiego, trochę pulchnego chłopaka z krotka, czarna czupryna. Uśmiechnęła się serdecznie, wstała i do niego podeszła.

- Theo! Jak dawno ze sobą nie rozmawialiśmy – powiedziała przytulając go.

- Ślicznie wyglądasz – rzekł i wręczył jej pięknego tulipana.

- Dziękuje, ale nie musiałeś – dziewczyna zarumieniła się lekko i wzięła kwiat.

- Nie ma za co. Poza tym, są przecież walentynki – zaśmiał się i usiedli razem przy stoliku. W półmroku ledwo mogli zobaczyć swoje twarze ale oboje wiedzieli ze się uśmiechają.

- W ogóle to skąd masz takiego pięknego tulipana? – zapytała oglądając roślinę.

- To nie jest zwykły tulipan. Jeśli osoba trzymająca go jest szczęśliwa to on rozkwita, jeśli nie, to się zamyka. I nigdy nie zwiędnie – wytlumaczyl Theo. Zafascynowana dziewczyna wzięła do ręki kwiatka i z ogromnym zaciekawianiem patrzyła jak się rozkwita. Czerwone, rozchylające się powoli płatki tulipana sprawiły, że Julie uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Dziękuje, jest na prawe cudowny!

- To nic takiego, w ogródku mojej mamy takie rosną, więc na świętach jednego zerwałem.

- Szkoda ze nie możemy się częściej spotykać - powiedziała Gryfonka ze smutkiem.

- Wiem... Też bym chciał, ale jakby ktokolwiek ze Slytherinu się dowiedział, że przyjaźnię się z Gryfonką, to moje życie zamieniło by się w piekło.

- Moi przyjaciele też by nie byli zadowoleni z faktu że przyjaźnie się że Ślizgonem.

- Mamy tylko wakacje żeby spędzać ze sobą więcej czasu.

- Tęsknie za dzieciństwem.

- Ja też - Julie i Theo poznali się na placu zabaw, gdy dziewczynka zobaczyła, że on spadł z huśtawki, lecz zamiast uderzyć w ziemie i się połamać, to kilka centymetrów nad nią się zatrzymał, przez pół sekundy lewitował w powietrzu, a potem upadł. Dzięki temu, nie zrobił sobie nic poważnego. Julie się szybko zorientowała, że chłopczyk także musi być czarodziejem i się go zapytała. Okazało się, że mieszkają na tej samej ulicy i często razem wychodzili żeby się pobawić, lub porozmawiać o Hogwarcie. Jessie im także towarzyszyła, ale gdy Theo dostał się do Slytherinu, zerwała z nim jakikolwiek kontakt i błagała siostrę żeby zrobiła to samo. Według niej, każdy ze Slytherinu jest taki sam... Zły. Ale Julie wiedziała, że Theodore taki nie był. Byk jednym z najmilszych ludzi jakich znała, nie uważał się za lepszego, tylko z powodu czystości krwi i miał dobre serce. Nie wiedziała dlaczego został własnie tam przydzielony, ale cóż zrobić?


~Roxy~


Roxanne McDonald i Syriusz Black stali po środku korytarza i wykrzykiwali niezrozumiale słowa, żywo przy tym gestykulując. Włosy dziewczyny były potargane, a makijaż spływał jej powoli po zarumienionych ze złości policzkach. 


- Jak można być takim debilem, co!? Głupim, zapatrzonym we własne ego, kretynem!? - wrzeszczała.


- Ja niby jestem zapatrzony we własne ego!? To ty masz jakąś obsesje na moim punkcie!


- Nie schlebiaj sobie, Black - prychnęła z pogarda.


- Cały czas chcesz żebym gadał tylko z tobą, nie mogę nawet "cześć" powiedzieć żadnej innej dziewczynie, bo mi robisz jakąś awanturę!


- "Cześć" możesz powiedzieć, możesz pogadać, pośmiać się, ale nie przytulać się, albo gapić na cycki!


- Ja się nikomu, na żadne cycki nie gapie! O co ci kobieto chodzi? Zresztą, co cie to obchodzi, komu, gdzie się patrze, nie jesteśmy nawet parą. 


- Czy ty na prawdę nie zauważyłeś, że ja się w tobie zakochałam!? - wykrzyknęła, wybuchając po raz kolejny płaczem. Odwróciła się od niego i zaczęła się wolnym krokiem oddalać. Nie miała ochoty na niego patrzeć, ani z nim dłużej rozmawiać, ale w głębi duszy miała nadzieje, że za nią pójdzie. Niestety, tak się nie stało. Przyspieszyła, a po chwili zaczęła biec. Gdy w końcu dotarła do swojego dormitorium, rzuciła się na łózko w ubraniach i zasnęła leżąc na mokrej od łez poduszce. 



~Lily~



  Lily biegła korytarzem. Była dopiero na drugim piętrze, z Jamesem się umówiła na siódmym i już była spóźniona. Miała się z nim spotkać o w pól do szóstej, a dochodziła siódma. Zdyszana, skręciła na rogu i prawie na kogoś wpadła. Na szczęście wyhamowała na czas, na nie szczęście, tym kimś był Severus Snape. Razem z nim śmiejąc się drwiąco, stali Avery oraz Mulciber.

- Czego chcecie? - warknęła.

- Nic takiego, tylko pogadać - rzekł Snape, na co pozostali cicho parsknęli pod nosem.

- Nie mam czasu na wasze głupoty, a teraz wybaczcie, śpieszy mi się - mówiąc to, próbowała się przez nich przecisnąć, nieskutecznie. 

- Nie bądź taka niemiła - powiedział Avery.
               
- Bo możesz się wpakować a tarapaty - Dodał Mulciber. 
               
- Odczepcie się, nie mam najmniejszej ochoty oglądać waszych krzywych ryjów - znowu próbowała przejść, ale, tak jak wcześniej, nie udało się jej.
              
- Malfoyowi powiedziałaś to samo? - zadrwił Snape. Lily otworzyła oczy ze zdumienia. Wiedzieli?! 
               
- O czym ty gadasz? - powiedziała, nie pokazując po sobie żadnego strachu. 
               
- Dobrze wiesz o czym mówie. Jak było? Fajnie się bawiłaś? - słowa Snape’a wywołały salwę śmiechu. Zrobiło się jej nie dobrze. Do jej głowy powróciły wszystkie wspomnienia tej nocy. 
               
- Bądź milsza, bo inaczej cała szkoła się dowie - wiedziała, że Snape nie żartuje. Przełknęła ślinę, nie wiedziała co powiedzieć. Jeśli wszyscy będą wiedzieć, nie będzie mogła się odpędzić od ludzi, którzy by jej mówili, jak im przykro, że jej współczują. Bez przerwy ktoś by jej o tym przypominał
               
- Zatkało szlamę? - zapytał Avery. Chciała stamtąd odejść, jak najdalej od nich, gdy wszyscy wyciągnęli różdżki. Lily zrobiła to samo, ciesząc się na taki obrót spraw; z nimi na pewno wygra w pojedynku. 
               
- Drętwota! - usłyszała i wyczarowała tarczę, tak silną, że zaklęcie się odbiło i ugodziło Avery’ego ze zdwojona siłą. Spetryfikowała Mulcibera i została sam na sam ze Snapem, który już nie wyglądał na takiego pewnego siebie. 
               
- Expeliarmus - różdżką chłopaka powędrowała do niej - Wiesz co? Teraz już rozumiem, czemu Potter i Black tak bardzo cię nienawidzą. Zgrywasz pewniaka, ale jak jesteś sam to trzęsiesz portkami. Nie wiem, czemu cię cały czas broniłam, ale bądź pewny, że następnym razem nie będę. Ba, nawet im z chęcią pomogę! - mówiąc to, powiesiła go za kostkę, do góry nogami . Chciała już odejść, ale coś się jej przypomniało - A jak usłyszę chociaż jedna osobę, mówiącą o tym co zaszło miedzy mną a Malfoyem, twoje życie w Hogwarcie zamieni się w jeszcze gorsze piekło! - Krzyknęła i odeszła. Nie miała przy sobie zegarka, ale wiedziała ze stała ze Ślizgonami więcej niż 20 minut. Znowu zaczęła biec. Miała wielka nadzieje, ze James nie zrezygnował i nie wrócił do dormitorium. Spóźniła się prawie o godzinę. Gdy wreszcie dobiegła na siódme piętro, z zadowoleniem zobaczyła, ze on tam nadal jest. 
               
- James! - zawołała i podeszła do niego, szybko oddychając  - Przepraszam, że się spóźniłam, coś mnie zatrzymało. 
               
- Nic się nie stało, dobrze ze w ogóle przyszłaś - uśmiechnął się do niej - Biegłaś? - zapytał zdziwiony.
               
- No tak. Prawie godzinę się spóźniłam, myślałam ze już sobie poszedłeś. 

- Co ty!? Poszedłbym dopiero rano! W końcu cztery lata czekałem żeby się z tobą umówić, a ty myślisz ze po jednej godzinie sobie odpuszczę? - zaśmiał się. Lily już otwierała buzię, żeby mu powiedzieć, co było przyczyną tak późnego przybycia, ale ugryzła się w język. Nie będzie psuć tego spotkania rozmową o Ślizgonach. 


- Eee, James? - zapytała go po chwili stania bez powodu pod ścianą. 


- Tak? - zapytał z tajemniczym uśmiechem. 


- Idziemy gdzieś, czy będziemy tu tak stać?


- A gdzie chcesz iść? - zadał następne pytanie, a tajemniczy uśmiech nie schodził mu z twarzy. 


- Nie wiem. Myślałam, że ty wiesz gdzie idziemy, w Pokoju Wspólnym mówiłeś, że znasz znakomite miejsce. 


- Jesteśmy. No, prawie jesteśmy. Po prostu pomyśl, gdzie chciałabyś być. Jakiekolwiek miejsce na ziemi. 


- No wiesz. Teraz to ja bym chciała być na plaży, z ciepłym słońcem, żadnej chmurki - powiedziała rozmarzona. 


- Zrobione! - rzekł chłopak. Lily już chciała mu powiedzieć, że przecież wie, że to nie możliwe, gdy doszedł to niej sens wypowiedzianych przez niego słów. Zrobiła zdziwioną minę. 


- Jak niby chcesz nas na plażę przenieść... W zimie? - zapytała. 


- Mam swoje sposoby - James zaczął chodzić wte i z powrotem przy ścianie. Lily patrzyła na niego jak na idiotę, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, zobaczyła drzwi. Duże, mosiężne drzwi pojawiały się powoli w ścianie. Otworzyła szeroko oczy i, nie dowierzając, dotknęła drzwi opuszkami placów. 


James nacisnął klamkę i otworzył. Jej oczom ukazał się zniewalający widok. Piaszczysta plaża rozciągała się aż po horyzont, niedaleko od nich błękitne morze lśniło w blasku ciepłego słońca. Onieśmielona dziewczyna weszła powoli, a za nią podążył James. Gdy drzwi się zamknęły, Lily spostrzegła że były umieszczone w ogromnym drzewie. Kilka metrów za nimi znajdował się las, drzewa kołysały się wolno w rytm wiatru. 


- Ale... Jak? - zapytała rozkojarzona, rozglądając się wokół. 


- Witaj, Lily, w Pokoju Życzeń. Cieszę się, że ci się podoba - powiedział zadowolony zachwytem dziewczyny. 


- Pokój Życzeń? Czyli jak bym miała ochotę na... Lody?


- Nie, jedzenia nie da się tutaj wyczarować... 


- Ah... Ale na przykład... Piłkę plażową... - nie dokończyła a pod jej nogami pojawiło się około pięć tysięcy piłek, rożnych rozmiarów, rożnych kolorów. Zaśmiała się wesoło. 


-  Chodź, woda jest bardzo ciepła - powiedział chłopak mieszając dłonią w morzu. 


- Nie mam... - przed nią pojawił się duży stojak, na którym znajdowało się miliony strojów kąpielowych - I jeszcze nie mam gdzie się... - trochę dalej pojawiło się małe, zamknięte pomieszczenie - Czy można tutaj dokończyć zdanie?


- Nie - zaśmiał się James. Dziewczyna wzięła zielony, dwuczęściowy strój i poszła do przebieralni. Wyglądała ona dokładnie tak, jak przebieralnie w mugolskich basenach, na które chodziła zanim jeszcze poszła do Hogwartu. Było kilka wieszaków, ławka i duże lustro. Dziewczyna się szybko przebrała i spojrzała w swoje odbicie. Przy obojczyku zobaczyła małą, białą bliznę w kształcie krzyża, pozostawioną przez Malfoya w dniu jej urodzin. Pani Pomfrey ją bardzo pomniejszyła, ale nie udało się do końca jej usunąć. Lily uśmiechnęła się smutno i wyszła z pomieszczenia. James już stal przy brzegu w swoich kąpielówkach. Dziewczyna już raz widziała jego obnażaną klatę, ale znowu zrobiło się jej gorąco  Zwłaszcza ze tym razem i ona była w samym bikini. Zrobiła niepewny krok w jego stronę  Poczuła jak krew napływa jej do policzków, gdy chłopak lustrował ją spojrzeniem.


- Gdyby ktoś  miesiąc temu, powiedział mi, że walentynki spędzę w Hogwarcie, na plaży  z TOBĄ  to bym go wyśmiała - powiedziała ruda podchodząc bliżej do wody.


- Gdyby ktoś mi powiedział, że spędzę te walentynki z tobą,  też bym raczej nie uwierzył. Chodź - James stał już w morzu po pas i zachęcał ją do wejścia. Lily stanęła przy brzegu i pozwoliła by fale musnęły jej stopy. Rzeczywiście  woda była wyśmienita. James do niej podszedł  w jego oczach pojawiły się iskierki, a na jego usta wszedł złowieczy uśmiech. Widząc to, Lily zrobiła krok w tył. 


- James... Co ty chcesz zrobić? - zapytała przestraszona. Znając Pottera... Może zrobić wszystko. Odpowiedziało jej milczenie. James przybliżał się w błyskawicznym tempie, a ona ze strachem na twarzy odsuwała się. W końcu zaczęła biec. Było to zupełnie bezsensowne, ponieważ wiedziała, że James jest od niej o wiele szybszy. Już po chwili ją złapał i wziął na ręce. Śmiała się jak idiotka i próbowała się wyrwać, oczywiście bez skutku. 

- James, puść mnie, umiem sama chodzić! - krzyknęła, lecz zaraz tego pożałowała. Chłopak posłuchał jej życzenia i puścił ją. Dosłownie. Na szczęście byli już dość głęboko w morzu, więc woda zamortyzowała upadek. - Nienormalny jesteś! - zaśmiała się, wstając. 

- Za to mnie kochasz - powiedział z rozbawieniem. Nagle zrobiło się niezmiernie cicho. - Znaczy, wiesz, nie chciałem tego tak ująć - speszony, zaczął się tłumaczyć, jednak ona mu przerwała... Pocałowała go. Chociaż na początku chłopak był zdziwiony, zaczął oddawać pocałunek. Objął ją w pasie, a ona zanurzyła ręce w jego mokrych włosach. Zakręciło się jej w głowie i po chwili, która wydawała się wiecznością, oderwała się od niego. 

- James... Przepraszam, nie powinnam była tego robić - powiedziała. 

- Nie gniewam się - odrzekł z uśmiechem. 


-Nie. Na prawdę - odsunęła się od niego i wbiegła do przebieralni ubrać się w swoje normalne ciuchy. Gdy wyszła, on nadal stał zdezorientowany w morzu. Rzuciła mu jeszcze jedno przepraszające spojrzenie i wybiegła z pomieszczenia.